🪴trzynaście🪴

930 49 2
                                    

Rhea

Godzina ósma trzydzieści w sobotę zdecydowanie nie była moją ulubioną porą na treningi z moim bratem. Szczerze mówiąc, żadna pora nie była dobra. Biegnąc wzdłuż stadionu do Quidditch'a z każdym kolejnym krokiem miałam ochotę rzucić się w przepaść, by nigdy więcej nie musieć tego robić. Od czasu do czasu Alex zerkał na mnie z zadowoloną miną za co miałam ochotę go zamordować. Nie dość, że znęcał się nade mną psychicznie, to jeszcze musiał mi to wypominać.

— Dobrze ci idzie, Rey! — powiedział głośno, uśmiechając się, na co zmroziłam go wzrokiem. To ostatni trening na jaki się zgodziłam, przysięgam.

— Chyba przejdę się do pani Pomfrey, żeby jeszcze raz przyjrzała się Carterowi. Wydaje mi się, że ten jego ból nogi jest jakiś zbyt długi — wydyszałam, mimo że próbowałam, aby nie zabrzmiało to tak, jakbym umierała.

— Już ci się znudziło bieganie ze mną?

— Wolałabym robić coś innego. Na przykład spać — burknęłam.

— Albo spotykać się z naszym wrogiem? — podsunął niby niewinnie Alex, ale wiedziałam, że miał ochotę ostro pojechać po Noah. Wpadliśmy na niego wychodząc z zamku i zaprosił mnie na wieczorny spacer, a ja oczywiście się zgodziłam, nie mając powodów by tego nie zrobić. Zaś Alex nie lubił Noah z jednego (według niego istotnego) powodu - Noah był kapitanem drużyny Krukonów. Miałam wrażenie, iż stało się to za sprawą bliźniaków Weasley, którzy mieli podobne podejście.

— Alex, Noah nie jest taki zły — próbowałam go przekonać, mimo że to z góry było skazane na porażkę. — Wiem, że czasem bywa nieco dziwny...

— Za dużo gada o Quidditchu — wciął mi się w zdanie Alex. Posłałam mu znaczące spojrzenie. — Hej, nie patrz tak na mnie. Ja tyle nie gadam o Quidditchu. Ani nawet Oliver. Zresztą życzę ci powodzenia, przekonasz się dziś wieczorem.

Moją jedyną odpowiedzią było tylko głębokie westchnięcie.

***

Gdy ledwo żywa wdrapałam się na dziedziniec, było już po dziesiątej - co dziesięć minut sprawdzałam godzinę, mając nadzieję na koniec tych męczarni. Na samą myśl, że muszę jeszcze doczłapać się do Wieży Gryffindoru robiło mi się słabo. Niebo dzisiaj było wyjątkowo pochmurne jak na wrzesień, przez co prawie nikogo nie było na dworze. I dobrze, dzięki temu nie mogli być świadkami mojej kompromitacji. Oprócz jednej osoby.

Grace od razu mnie zauważyła i posłała mi promienny uśmiech, machając ręką. Powoli do niej podeszłam, nie zwracając uwagi na Alexa, który po chwili powlókł się za mną.

— Postanowiłaś skorzystać z naszej rady? — rzuciłam, uśmiechając się lekko. Grace zaśmiała się cicho i pokiwała głową.

— Dzisiaj przynajmniej idzie coś zobaczyć, gdy nie oślepia cię słońce — odpowiedziała, przyglądając mi się. — Ty... biegałaś?

Jęknęłam głośno, przysiadając na ławce obok dziewczyny. Obawiałam się, że moje nogi mogą dłużej nie wytrzymać.

— Alex mnie ciąga, gdy chce poćwiczyć. Totalna masakra — mruknęłam, a Grace znów się roześmiała, widząc moją zbolałą minę.

— Robicie coś później? Ty i Amara? Czy możemy się spotkać? — zapytała po chwili, a ja uniosłam wzrok.

— Idziemy do biblioteki. Wczoraj miałyśmy napisać dla Amary wypracowanie na transmutację, ale gdy usiadłyśmy w salonie to tak się zagadałyśmy, że prawie nic nie napisałyśmy. Jeśli to nie jest dla ciebie za nudne to zapraszam — powiedziałam, a Grace zmarszczyła brwi.

Golden bands {Oliver Wood}.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz