🪴dwadzieścia pięć🪴

847 38 2
                                    

Rhea

Było niezręcznie. Bardzo niezręcznie. Mogłam powiedzieć, że nawet gorzej niż wtedy, gdy unikałam go przez prawie tydzień. Po tym jak nie odezwałam się ani słowem na szlabanie, czułam się naprawdę okropnie, ale sama nie wiedziałam co miałabym mu powiedzieć. Jeśli nasze rozmowy i każde interakcje od teraz mają tak wyglądać, to będzie istna katastrofa. Zdążyłam opowiedzieć o tym przyjaciółkom już z milion razy i wiedziałam, że mają już tego serdecznie dość ale nadal cierpliwie słuchały moich narzekań.

Dzisiejszego popołudnia stwierdziłam, że się nad nimi zlituję i dam im chwilę ode mnie odetchnąć, więc zaraz po obiedzie skierowałam się do szklarni i spędziłam tam czas aż do późnego wieczora. Profesor Sprout już dawno dała mi wolną rękę co do wchodzenia tutaj i zapewne już nawet nie była zdziwiona, gdy patrzyła na poprzesadzane rośliny bądź nowo zasiane sadzonki. Raz nawet mi powiedziała, że w ciągu jednego popołudnia wykonałam pracę, którą zamierzała dać w następnym tygodniu pierwszorocznym.

Otrzepałam ręce, zdjęłam rękawice i odłożyłam je na bok, po czym ostatni raz rozejrzałam się po szklarni. Jakim cudem uczniowie mogli nie lubić zielarstwa? Jak dla mnie był to najbardziej luźny i odprężający przedmiot. Jeśli ktoś naprawdę nie chciał, nie musiał się nawet jakoś bardzo wysilać, bo wyjątkowo łatwo było się ukryć przed nauczycielką. No, może nie łatwo, ale wymagało to conajmniej minimum sprytu. Po przebywaniu kilkunastu godzin dziennie w czerwonej Wieży Gryffindoru lubiłam przebywać gdzieś, gdzie królował inny kolor. Co prawda u mnie w dormitorium była masa zielonych roślin, ale szklarnia zdecydowanie była lepszym miejscem.

Zamknęłam tylne drzwi, którymi zawsze wchodziłam, gdy byłam sama i wrzuciłam kluczyk do najbliższej doniczki. Gdy ruszyłam w górę zbocza do zamku, zdałam sobie sprawę, że słońce powoli zaczynało zachodzić i niebawem będzie zupełnie ciemno.

— A ty co tu robisz? — usłyszałam nagle zza siebie i szybko się odwróciłam. Naprzeciwko mnie stał Oliver w piekielnym stroju do quidditch'a, opierając się o swoją miotłę. Przełknęłam ślinę i uniosłam wzrok na jego twarz. Nie musiałam nawet pytać. On bez wątpienia wracał z treningu.

— Byłam w szklarni — odpowiedziałam, wskazując za siebie, a wzrok Olivera na chwilę powędrował w tamtą stronę, po czym znów wrócił do mnie.

— To wiele wyjaśnia — odparł, uśmiechając się. Podszedł bliżej, stając tuż obok, po czym uniósł dłoń do mojego policzka. Zaczął go delikatnie pocierać, a mnie tak to zdziwiło, że zanim zdążyłam zapytać co robi, już się odsunął. — Jesteś cała umazana ziemią — wyjaśnił, widząc mój pytający wyraz twarzy. — A mówiąc już o tym, możesz wpaść i zerknąć na naszą sadzonkę. Wydaje mi się, że rośnie dobrze, ale nie chciałbym niczego spieprzyć.

Już coś spieprzyłeś, Oliver.

Jasne. Możliwe, że później zajrzę — rzuciłam, uśmiechając się lekko, a chłopak pokiwał głową. Posłał mi ostatnie spojrzenie, po czym poleciał w stronę zamku.

***

— Rhea, skarbie, wszystko w porządku?

Amara opadła na moje łóżko i spojrzała na mnie ze zmartwieniem. Odwróciłam głowę, posyłając jej uspokajający uśmiech. Leżałam w ten sposób, wpatrując się w baldachim już od dobrej godziny odkąd tylko wyszłam z łazienki i zastanawiałam się, czy rzeczywiście powinnam tam iść.

— Gdy wracałam ze szklarni wpadłam na Olivera.

Amara uniosła brwi, czekając aż powiem coś więcej.

— No? Mów. 

— Powiedział, żebym później wpadła. No wiesz, sprawdzić jak nasza roślinka.

Golden bands {Oliver Wood}.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz