Rozdział 38: Olivia

2.3K 320 4
                                    

Przyjechałam do biura przed czasem. Chuck zazwyczaj zjawiał się trochę później, ale chciałam nastawić się na rozmowę z nim. Starałam się ułożyć to sobie w głowie, co było niezwykle trudne.

Akurat kiedy wróciłam z kuchni do gabinetu i łyknęłam kawy, zadzwonił telefon. To był Vanderbilt. Prosił, bym pilnie przefaksowała ważny dokument, którego nie mogłam nigdzie znaleźć. Ach ten Chuck...Wystarczyło, bym zniknęła na jeden dzień, a panował tu taki bajzel, że ciężko było cokolwiek ogarnąć. Przypomniawszy sobie, że najważniejsze akta trzymał blisko siebie, zajrzałam do jego szuflady. Umowa, o którą prosił Vanderbilt leżała na widoku, a na niej coś, co sprawiło, że z wrażenia osunęłam się na fotel: zdjęcie Chucka...z Julią Butler...w objęciach. I może nie było w tym niż zdrożnego, ot para znajomych, ona dawała mu buziaka w policzek i oboje uśmiechali się od ucha do ucha, co wcale nie musiało oznaczać tego, co przyszło mi na myśl...Ale poskładałam sobie fakty, to, co niegdyś powiedziała Ash...Wszystko nagle stało się jasne: ta mężatka, w której podkochiwał się Chuck to nie Vivian! To żona jego kuzyna...Teraz rozumiałam...To, w jaki sposób o niej mówił, jak błyszczały mu oczy, gdy patrzył na jej zdjęcie i samo zdjęcie, które skrywało masę uczuć. Poczułam się, jak idiotka, która ignoruje sygnały wskazujące, że coś jest nie tak. Oceniałam moją matkę, a okazało się, że jestem nie mniej naiwna od niej.

Rozczarowanie zapiekło mnie jak uderzenie w twarz. Przesłałam faks, ale myślami byłam gdzie indziej. Stałam przy oknie, na środku jego gabinetu, trzymając w ręce to cholerne zdjęcie, gdy za plecami padło:

- Olivia...jesteś – odwróciłam się i wbiłam wzrok w Chucka.

- Miałeś pretensje do mnie, a ukrywałeś coś takiego – podniosłam dłoń z fotografią.

Niezwłocznie zaczął się tłumaczyć:

- Posłuchaj Olivio. To trudna sytuacja...

Nie byłam w stanie tego słuchać.

- Czy ty w ogóle...kiedykolwiek coś do mnie czułeś? - spytałam szorstko.

- Jak możesz o to pytać? Olivio, ja ani przez sekundę nie udawałem, to wszystko było prawdziwe i bardzo pragnąłem się w to zaangażować, ale...

- Popsułam wszystko, tak?

- Nie wiem co ci powiedzieć...

- Co dalej Chuck? Co z nami?

- Znam siebie. Po tym co się stało, miałbym problem, żeby ci zaufać. Gdybyś postąpiła inaczej...

- A więc to koniec...A co z nią...kochasz ją? Nie musisz odpowiadać...Widzę to w twoich oczach...Powinnam była się zorientować...To, jak o niej mówiłeś...- Byłam rozgoryczona.

W tej chwili uzmysłowiłam sobie, jak wiele do niego czuję. To nie było przelotne uczucie ani zwykła miłostka. Oddałam mu serce...

- Zrobiłbym ci krzywdę, dając ci złudną nadzieję na związek...Teraz to wiem – spuścił oczy, co zdruzgotało mnie jeszcze mocniej.

- Nie dorównałabym Julii...

- To nie tak. Chodzi o siłę tego uczucia.

- Rozumiem....W sumie to nie bardzo, ale się staram...Zabiorę swoje rzeczy...

- Nie musisz odchodzić...

- Tak będzie lepiej.

- Proszę, zastanów się jeszcze. Weź kilka dni urlopu i dasz mi znać, jaka jest twoja decyzja...- oznajmił. Znowu patrzył na mnie tak, jakbym nie tylko nie była mu obojętna, ale jak gdyby sam nie do końca zgadzał się z tą sytuacją. Byłam zdezorientowana. - Olivio, jesteś cudowną kobietą...Ciężko się w tobie nie zakochać – zbliżył się, by mnie objąć, na co gwałtownie się odsunęłam.

Przełknęłam ślinę, wyprostowałam się i odparłam dumnie:

- To ty się zastanów...Znam swoją wartość, Chuck! Sądziłam, że jesteś...poważniejszy – rzuciłam, nerwowo opuszczając gabinet.

- Olivia! - krzyknął za mną.

Doświadczałam ogromu uczuć, od złości i żalu, po tęsknotę za chwilami z nim spędzonymi; za nim. Ale nie mogłam pozwolić, by ktokolwiek bawił się moimi uczuciami. Nigdy więcej.

Wróciłam na Brooklyn. Całą drogę chciało mi się płakać i kiedy wreszcie zamknęłam za sobą drzwi, opadłam na nie tyłem, zsunęłam się na podłogę i rozkleiłam się jak nastolatka, która doznała pierwszego, poważnego zawodu miłosnego. Ledwo doszłam do łóżka, położyłam się i leżałam niczym w letargu: nie jadłam, nie piłam, tylko gapiłam się w sufit. Pragnęłam być na niego wściekła, ale mój mózg wyświetlał jedynie wspaniałe chwile: gdy potargana paradowałam po jego mieszkaniu w pożyczonym od niego, rozciągniętym T-shircie, kiedy sprzeczaliśmy się o byle co i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. W międzyczasie dzwonił kilka razy, ale resztka godności powstrzymywała mnie od zrobienia głupoty...Byłam niemal pewna, że usłyszę jego głos i wpadnę mu w ramiona. Nie mogłam; nie chciałam być głupia.

Zwlekłam się z łóżka dopiero, gdy sygnał komórki poinformował mnie o połączeniu od Hailey. Mój drżący głos dawał do zrozumienia, że nic nie poszło zgodnie z moimi, i jej oczekiwaniami. Dokończyła obiad z Mikiem i poprosiła, by podrzucił ją do mnie, po czym pozbierała mnie do kupy i zaciągnęła do miasta, na drinka do jej ulubionego lokalu w centrum. Po dwóch manhattanach znowu się rozbeczałam.

- Kochana...Chyba się nie poddasz? Walcz o niego – Hailey nie godziła się na taki finał mojej znajomości z Chuckiem.

- Hailey...- pociągnęłam nosem. - Nie słuchałaś? Może i on coś do mnie czuje, ale tę Julię kocha bardziej...

Przyjaciółka ściągnęła brwi.

- Kocha...nie kocha...Zdaje się, że jest niezdecydowany, bo przecież czuje też coś do ciebie...Poza tym ona ma męża. Trzeba mu pomóc podjąć decyzję.

- Co miałabym zrobić?

- Zastanowimy się. Ale warto podjąć drastyczne środki...

- Zobaczymy – przetarłam łzy z policzka.

W tym samym momencie przy naszym stoliku zjawił się...Adrien.

- Łazisz za nami?! - spytała Hailey szydząco – gardzącym tonem.

Blondyn westchnął ciężko.

- To mój ulubiony bar w Nowym Jorku. Jestem tu często. Rozumiem, że ta rozpacz ma konkretne imię? - kiwnął brodą w moją stronę.

- Odwal się – ofuknęła go Hailey.

- Ani mi się śni...Żaden dupek nie będzie igrał z uczuciami mojej siostry. Frajer zapłaci za wszystko.

Hailey pokiwała głową.

- Okej diabelski pomiocie. Może w końcu na coś się przydasz...

- Mogę cię zapewnić, że się przydam. A tobie już wystarczy alkoholu na dziś, siostrzyczko. Odwiozę cię. - obwieścił i zajął się telefonem. Domyśliłam się, że dzwoni po taxi lub po szofera. - Wolisz...do tej nory na Brooklynie, czy do mnie?

Był dziwnie troskliwy. I bezczelny.

- Skąd wiesz, gdzie mieszkam?!

- Naprawdę muszę się powtarzać?

- Odwieziesz ją do domu! - wtrąciła Hailey.

- OK, zobaczymy...Szofer zaraz podjedzie. Chodźmy. Ty też Hailey, odwiozę was obie.

Przewróciłyśmy oczami i choć obie miałyśmy go dosyć, ciekawość, co planuje mój starszy braciszek, wzięła górę. Wyszliśmy z baru we trójkę.


You Only Live OnceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz