Rozdział 11: Chuck

2.9K 307 0
                                    

- Podrzucę cię do domu – oznajmiłem, gdy opuszczaliśmy butik.

- Nie musisz...

- Wiem...Ale chcę...Nie kłóć się. Wiem, że to lubisz, ale czasem możesz się grzecznie dostosować...

- A jeśli nie mogę, to co?

- Cóż...Będziemy się długo docierać...- stwierdziłem. - Co nawet mnie kręci – dodałem zduszonym tonem.

- Lubisz mnie denerwować, prawda?

- Lubię cię uspokajać...Wskakuj do samochodu – gestem zaprosiłem ją do środka.

Zrobiła minę, jakby chciała mnie pocałować...i udusić. Rozzłoszczona kokietka. Zapakowałem torby do auta. Byłem ciekaw wyrazu jej twarzy, kiedy zobaczy drobiazg ode mnie...

- Dziękuję Chuck...- rzuciła, gdy przejeżdżaliśmy przez Brooklyn Bridge. - Za zakupy, ale...trochę dziwnie się z tym czuję...

- Niepotrzebnie. To ja namówiłem cię na to przyjęcie.

- OK.

Zatrzymałem się tuż przed budynkiem z czerwonej cegły, w którym mieszkała. Zapanowała cisza, przez którą przebijały się jedynie nasze przyspieszone oddechy...

Wyciągnąłem rękę w jej stronę. Zastygła w miejscu, kiedy przesunąłem dłoń po kołnierzyku jej marynarki...Delikatnie pochyliłem się ku niej i...strząsnąłem jakiś paproch z tego cholernego kołnierzyka. Ten pretekst, by choć na tyle się do niej zbliżyć, wydał mi się właściwy, a jednocześnie taki szczeniacki...Ale przecież byłem jej szefem. I nie miałem pewności, czy mogę pozwolić sobie na coś więcej, czy ona tego chce...Chyba czekałem na jakiś znak...gest...cokolwiek.

- Do zobaczenia w pracy Chuck – bezwzględnie i zachłannie kradła moje spojrzenie.

- Do zobaczenia Olivio.

Stałem przez chwilę, obserwując jak wchodzi po schodach. Nim otworzyła drzwi, spojrzała przez ramię i się uśmiechnęła. Odwzajemniłem uśmiech, po czym odjechałem, pozostawiony z tym nieznośnym uczuciem niedosytu, który dręczył mnie odkąd ujrzałem ją w klubie.

************

Utknąłem w korku w drodze na Manhattan, gdy Mike napisał, że czeka pod moim blokiem. Strasznie się gorączkował. Domyślałem się w czym rzecz: kolejna kłótnia z Livią lub kolejny podbój miłosny. Po raz pierwszy wolałem postać sobie w korku niż słuchać jego wynurzeń. Powoli miałem go dosyć, ale ze wszystkich mi znanych, nowojorskich snobów ten był przynajmniej szczery i nie zawdzięczał wszystkiego bogatym rodzicom. Nie pochwalałem jego zachowań, ale nigdy nie zawiodłem się na jego lojalności i zawsze mogłem na niego liczyć, nawet w trudnych chwilach. Być może dlatego, że Mike dorastał w biedzie, a jego rodzicie wciąż się kłócili. I kiedy wreszcie sam do czegoś doszedł, odbiło mu, lecz nie na tyle, by zapomniał skąd pochodzi. Był narwany, cwaniaczył przy kobietach, kochał luksus, ale był też oddanym przyjacielem, więc nie mógł być aż tak zepsuty.

Zjechałem do podziemnego parkingu i ledwo wyszedłem z auta, a spostrzegłem, że mój kumpel podąża w moją stroną. Szczerzył się jak głupek, więc raczej humor mu dopisywał.

- Co tak długo? - skinął głową na powitanie.

- A jak myślisz...?

- Asystentka cię zatrzymała? - Zbyłem go milczeniem, więc na moment odpuścił i zajął się swoją komórką. - Słuchaj...- ożywił się, kiedy dojechaliśmy na górę.

- Zaraz pogadamy – oznajmiłem, znikając w łazience.

Gdy wróciłem siedział na wysokim krześle przy kuchennej wyspie. Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej butelkę schłodzonej wody.

- Muszę zaliczyć tę panienkę. Jest naprawdę niezła – rzucił.

- O kim mówisz? Gubię się w tych twoich...panienkach – przyznałem, nalewając płyn do kryształowych szklanek.

- Hailey.

- To przyjaciółka Olivii – burknąłem.

- I co?

Musiałem znaleźć sposób, by wybić mu z głowy tę pannę.

- Hailey Linney jest córką Amandy Linney, właścicielki renomowanej sieci klinik dentystycznych...

- Wiem kim jest Amanda Linney...Chcesz powiedzieć, że to nie moja liga, tak?

- Nie...Źle to odebrałeś. Po prostu wolałbym, żebyś sobie ją odpuścił, dla dobra nas obu...

- Ale laska lubi się zabawić, więc o co chodzi? Miałeś próbkę na prezentacji...

- Mógłbyś trochę zapanować nad instynktami.

- Przestań mnie umoralniać i weź się za tę Olivię. Przecież widzę, że się nią interesujesz...Ona tobą też...

- Być może...Zobaczymy...

- Przynajmniej odkochałeś się w tej beznadziejnej, pretensjonalnej Julii...

Ogarnęła mnie taka złość, że poczułem pulsowanie w skroni.

- Nie waż się tak o niej mówić...Nigdy, rozumiesz?

- Powiedziałem prawdę...

- Rób co chcesz, bzykaj się z kim chcesz, ale od Julii i ode mnie się odwal – obwieściłem stanowczo. - Nie masz pojęcia, przez co ta kobieta przechodzi...

Mężczyzna pokręcił głową.

- Nie ona jedna, Chuck...Nie rozumiem dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać? Co tak naprawdę wydarzyło się tamtego wieczoru? Na Boga, Chuck...Jestem twoim przyjacielem...

- To trudniejsze niż sądzisz – spuściłem wzrok.

Minął prawie rok, a wspomnienie tego koszmaru wciąż przyprawiało mnie o ciarki.

- Ta kobieta ciągnie cię na dno...

- Wyjdź...Natychmiast – burknąłem.

- OK...OK...- powoli skierował się do wyjścia.

Zareagowałem impulsywnie, ale inaczej nie potrafiłem. Nikomu nie pozwoliłbym obrazić Julii. Twierdził, że jest pretensjonalna i że ciągnie mnie na dno. Pretensjonalne to były jego dotychczasowe, przelotne znajomości...

W moim sercu kotłował się palący gniew, który mieszał się z tą okropną tęsknotą za jej aksamitnym głosem, za blaskiem jej oczu, siłą, delikatnością, pasją życia, którą emanowała...zanim to się stało; to, o czym starałem się nie myśleć, ale po prostu nie mogłem. Wszyscy w tym byliśmy: ja, Anthony, cała rodzina. Ale najwięcej żalu miałem do samego siebie. Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

Podszedłem do barku i napełniłem szklankę do połowy szkocką. Próbowałem nie myśleć, nie analizować, ale znowu przepadłem...Julia wypełniała moją głowę, duszę, serce, a ja podświadomie szukałem jakiegoś remedium...


You Only Live OnceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz