part 55

178 19 3
                                    


— Stresuję się. Nie wiem czy to jest dobry pomysł.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Staliśmy pod domem moich rodziców już piętnaście minut. Widziałem, jak mama co jakiś czas patrzyła przez okno i nie podobało mi się to. Obawiałem się, że wyjdzie do nas.

— Co? — zapytałem. — Jechaliśmy tutaj ponad godzinę przez głupie korki, kupiłeś kwiaty, whisky, mama zamówiła pizzę, zrobiła ciasto i kakao, cieszą się by ciebie poznać, a teraz cykasz?

— Nie cykam się. Nie wiem czy to nie jest za wcześniej. Sam rozumiesz i...

— Nie, nie rozumiem. Pytałem ci się pięć razy czy na pewno chcesz jechać, bo jeszcze wczoraj mogłem zadzwonić do mamy i powiedzieć, że masz spotkanie — powiedziałem obrażony. — Mówiłeś, że jesteś tego pewny, że i tak idziemy szybkim tempem i ci to nie przeszkadza. Wiesz co? Wal się! Ja idę, a jak chcesz to jedź do Chicago i się do mnie nie odzywaj.

Wziąłem swoje rzeczy z samochodu i bez słowa, zamknąłem drzwi. Ruszyłem w stronę domu. Byłem tak potwornie zły. Zależało mi na tym, aby poznał moich rodziców. To był drugi raz, kiedy przestawiałem im swojego chłopaka. Myślałem, że tym razem pójdzie lepiej.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Odstawiłem bagaż i papierową torbę z prezentami dla nich. Chciałem zamknąć za tobą drzwi, ale zauważyłem przy nich Louisa.

— Chcesz się pożegnać? — zapytałem ściągając bluzę.

— Nie. Chcę się przywitać z twoimi rodzicami — powiedział i wszedł do środka. — Boję się, że palnę jakieś głupoty i nie będą mnie lubić.

— Louis, moim przyjacielem jest Niall. On cały czas plecie jakieś głupoty. Nie wtrącą się pomiędzy nas dopóki... Dopóki będzie tak dobrze, jak było. Szanują moje zdanie. Wiem, że mój pierwszy związek nie wyszedł, nie tak jak chciałem, ale nauczyłem się na błędach. I nie będą o nim wspominać przy tobie.

— Dobrze — przytaknął i zamknął drzwi. — Zobaczmy twoje zdjęcia w staniku.

— Tomlinson, wyjazd z tego domu! Natychmiast! — krzyknąłem. — Nie będziesz oglądać tych zdjęć na żywo!

— Cześć chłopcy!

Obróciłem się w stronę rodziców i wymusiłem uśmiech.

— Dzień dobry, to kwiaty dla pani i...

— Anne, skarbie.

— Dobrze, kwiaty dla ciebie i dla pana...

— Des, możesz mi mówić po imieniu, Louis.

Zakryłem ręką usta by ukryć uśmiech. Widziałem, jak ręka Louisa trzęsła się, kiedy witał się z moim ojcem. Podał mu whisky, a mamie kwiaty. Nie wiem czy bardziej byłem szczęśliwy, że kazali mówić mu po imieniu czy byli naprawdę życzliwi. Szczególnie, że sprawa z Nickiem była dosyć świeża i jeszcze tego nie do końca przetrawił.

Miałem nadzieję, że cały weekend naprawdę minie spokojnie i bez żadnych niespodzianek. A Louis przestanie się trząść jak galaretka. 


Chicago (larry) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz