9 luty 2017
Odbijałem od ściany małą piłeczkę do tenisa i zręcznie łapałem ją w dłoń. Wolne ramię podłożyłem sobie pod głowę, leżąc wygodnie na starym materacu gimnastycznym. Wyznawałem złotą zasadę, że wychowanie fizyczne to lekcja dla kretynów, więc poprosiłem rodziców o załatwienie zwolnienia lekarskiego. Zwykle przystawali na ten pomysł bez większych protestów. Chyba czuli się winni, że zostawiali mnie samego przez większość czasu, więc każda moja zachcianka była przez nich prędzej czy później realizowana. Nie miałem nic przeciwko takiemu stanowi rzeczy.
-Co tam skrobiesz? - Spojrzałem w kierunku Lysandra, który zawzięcie notował coś w swoim wiecznie zaginionym czarnym notesie. Lewą dłoń miał na temblaku z powodu zwichnięcia, którego nabawił się tydzień temu podczas zawalenia się ich ludzkiej piramidy. Lysander niefortunnie znalazł się na samym jej dole, przygnieciony ciężarem kilku ciał.
Mówiłem, to lekcje dla kretynów. Unikanie ich było zwyczajną troską o własne zdrowie.
-Piszę nową piosenkę - zastrzygłem uszami na dźwięk tych słów i natychmiast podniosłem się do pozycji siedzącej. Próbowałem zajrzeć mu przez ramię, ale zamknął zeszyt tak szybko, że nie udało mi się podejrzeć nawet wersu. - To nie dla zespołu. Piszę... dla siebie.
Zmarszczyłem brwi, zaskoczony odpowiedzią. Wszystkie, piosenki, które pisał były dla zespołu, jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby Lysander napisał coś "dla siebie".
-Nie wygłupiaj się stary, pokaż co tam masz, dawno nie napisałeś nic nowego - sięgnąłem po notatnik, ale białowłosy schował go za plecami. - Co jest?
-To zwykle bazgroły, Kas. W dodatku nie nadające się do niczego - dzięki jasnym promieniom światła, które wpadały przez okno przy którym siedzieliśmy, mogłem zauważyć, że jego blada twarz oraz uszy pokryły się rumieńcem.
Czułem się nieswojo. Nigdy nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, a teraz nie mogłem pozbyć się wrażenia, że nieudolnie chce coś przede mną ukryć. Było to dla mnie nowe uczucie i zdecydowanie nie polubię się z nim.
-Nie to nie - burknąłem, w dupie mając to, że brzmię jak rozkapryszony bachor. Wróciłem do swojego wcześniejszego zajęcia. W odpowiedzi usłyszałem tylko głośne westchnienie przyjaciela.
-Waleria! Podaj do mnie! - Odwróciłem głowę, nagle znajdując zainteresowanie w meczu, który rozgrywał się na boisku.
Zlokalizowanie tego małego rudzielca nie stanowiło dla mnie żadnego wyzwania. Właściwie mój wzrok już automatycznie wyłapywał ją w tłumie. Spięte w wysoki kucyk, długie, ogniste włosy podskakiwały co chwila w powietrzu, dopasowane do rytmu jej ciała. Biegła, sprawnie wymijając przeciwną drużynę, aż w końcu wykonała perfekcyjny rzut w stronę Armina, który znajdował się na polu przeciwników.
Chłopak pochwycił piłkę i w mgnieniu oka wrzucił ją do kosza, trafiając idealnie w środek. Na boisku zapanowało istne szaleństwo. Krzyki radości mieszały się z jękami zawodu przegranych. Nastąpił gwizdek końca meczu, a zwycięski zespół wpadł sobie w objęcia. Armin objął ramionami drobną talię rudowłosej, unosząc ją wysoko do góry. Podrzucił ją kilka razy, a jej perlisty śmiech odbił się echem od ścian.
Czułem jak moje serce zaczyna mocniej bić. Twarz dziewczyny była zarumieniona i spocona, ale szeroki uśmiech sprawiał, że wyglądała teraz jak najpiękniejsza istota na świecie.
Gdyby ktoś usłyszał teraz moje myśli to chyba musiałbym go zabić.
Zacisnąłem palce na małej zielonej piłeczce, kiedy dłonie Armina powędrowały niebezpiecznie wysoko, po jej obcisłym śliwkowym stroju. Dziewczyna zdawała się tego nie zauważać, radośnie przekomarzając się z nim, z dłońmi zaplecionymi na jego karku. Ich czoła praktycznie się stykały.
CZYTASZ
Troublemakers - [NATANIEL SŁODKI FLIRT]/[KASTIEL SŁODKI FLIRT]
Fiksi RemajaWaleria wraca do rodzinnego miasta na ostatni rok studiów i nie może doczekać się spotkania ze swoimi przyjaciółmi z dzieciństwa. W głębi serca wie, że chce spotkać się również z kimś jeszcze. Swoją nastoletnią miłością. Kiedy jednak dochodzi do ich...