19. Konkurs poetycki

28 5 9
                                    

Emilia zaczynała dzień od naciśnięcia przycisku „drzemka". Potem słyszała pierwsze dźwięki radia – mama włączała je specjalnie, by każdy z domowników wiedział, że już zaczął się dzień. Emilia o tej porze czuła wszechogarniające zimno, smutek i napadały ją przykre myśli, a te skrzeczące radio doprowadzało ją do szału. Te same piosenki, te same audycje. Wyczekiwała na moment, w którym łazienka będzie przez chwilę pusta i szybko się w niej zamykała. Potem odliczała do dwudziestu, po dwudziestu sekundach woda zaczynała się zmieniać z lodowatej w ciepławą. Później przychodził czas na jeden z najprzyjemniejszych momentów dnia: gorący prysznic. Starała się nie moczyć włosów, bo suszenie trwało wieki. Po prostu trzymała słuchawkę prysznica przed sobą i powoli obracała się z przodu do tyłu, a jej skóra z białej stawała się powoli czerwona. Tata zaczynał krzyczeć, że marnuje wodę, mama krzyczała, że musi wziąć coś z łazienki, Szymon też czasem coś pokrzykiwał dla towarzystwa. Szymon zawsze udawał, że się zbiera ze wszystkimi, a gdy wszyscy wychodzili, kładł się spać. Emilia odkryła to, gdy raz miała lekcje na dziesiątą, a Szymon o tym nie wiedział.

– Nie chodzisz na zajęcia? – spytała.

– Chodzę – odparł. – Czasami.

– Nie wywalą cię ze studiów?

– Wywalą.

– Nie boisz się?

Wzruszył wtedy ramionami. Może tak naprawdę tego chciał.

Gdy krzyki zza drzwi stawały się coraz bardziej męczące, Emilia wychodziła w ten okrutnie zimny świat i przemykała do pokoju. Potem przez kilka minut tępo wpatrywała się w ubrania powpychane do półek, wyjmowała jakąś bluzkę z tyłu, wszystkie inne bluzki wypadały na podłogę, więc musiała znowu je wciskać, a jak udało się wcisnąć, odkrywała ze smutkiem, że ta wyciągnięta jest pognieciona, więc ponawiała próbę. Gdy w końcu udało się wyciągnąć odpowiednią, było już dość późno, mama krzyczała, że zaraz już sprząta po śniadaniu. Emilia na myśl o śniadaniu miała zawsze odruch wymiotny, więc niezbyt ją to interesowało. Jedyne śniadanie, jakie mogłaby przełknąć, to śniadanie w postaci szwedzkiego stołu podane na wybrzeżu Amalfi o godzinie jedenastej albo nawet dwunastej. Żeby były croissanty, świeżo wyciskany sok pomarańczowy, pizza margarita, bułeczki z serem feta i prosecco. Albo duże piwo.

Myśląc o tych wszystkich pysznościach garbiła się nad małym lusterkiem ustawionym na parapecie, malując rzęsy i nakładając na twarz słuszną warstwę tapety. Trądzik był jej wiernym towarzyszem od wielu lat, mimo usilnych prób przegnania go za pomocą najróżniejszych specyfików, śmierdzących chemią i apteką, pozostawiających chyba jeszcze większe zniszczenia niż sam trądzik. Wymęczona skóra nie miała jak się bronić, więc powstawały kolejne pryszcze i tak w kółko. No cóż, nie da się być idealnym, powtarzała sama sobie, a przemysł kosmetyczny musi z czegoś żyć.

Wciąż ziewając, szła do kuchni, otwierała na chwilę lodówkę, patrzyła, zamykała, a potem z miną pełną rozczarowania wracała po torbę z rzeczami i ruszała do wyjścia. Przy wyjściu jeszcze raz sprawdzała, czy ma wszystkie odpowiednie podręczniki. Dziś środa... mata... angielski... biola... co potem? Polski... Jeśli torba była zbyt ciężka, zaczynało się kombinowanie. Książkę od polskiego weźmie od Madzi... Biologia, hm, może się nie przyda...

– Emilia, a co ty, nie masz na ósmą? – podpytywał tata, próbując przejść obok niej do drzwi. – Czemu wyjmujesz książki? Pospiesz się, to cię podwiozę.

– Emilia, a zjadłaś śniadanie? – nawoływała mama z pokoju.

– Tak.

– A co?

– Mama, daj spokój!

– Nic nie jesz! Co wzięłaś ze sobą?

– Kupię coś!

Kawa z automatu [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz