rozdział dwudziesty

481 59 29
                                    

Rozdział dwudziesty, w którym nie brakuje łez.

Powoli zbliżał się koniec tygodnia. W piątek organizowana była akademia z występami i mnóstwem życzeń od losowych osób, a po tym klasy zbierały się na wspólne Wigilie. Dorian zajęty był przygotowywaniem klasy na spotkanie i planował ominąć część akademii. Pomagała mu Alicja. Właśnie rozkładała serwetki na stolikach.

- Hej, Dorian... Nie chcesz iść? Mogę dokończyć - zaproponowała.

- Spoko, przecież to tylko śpiewanie. Co roku jest to samo - odpowiedział, nawet na nią nie patrząc.

- Myślałam, że będziesz chciał zobaczyć występ Sineta. Chyba jeszcze nie śpiewał. Był pod koniec w kolejce.

- Sinet występuje? - Gwałtownie odwrócił się w jej stronę. - No tak... Należy do kółka teatralnego, ale... nie wiedziałem, że śpiewa.

- Serio? - Otworzyła szerzej oczy. - Przecież tyle razy występował na akademiach!

- Chyba nie zwróciłem uwagi. - Spróbował przywołać wspomnienia. Faktycznie. Sinet śpiewał. Pamiętał go z jednej ze sztuk w pierwszej klasie, gdy jeszcze byli podobnego wzrostu. Grał księcia i śpiewał tę piosenkę na koniec. Na innych jego występach chyba przysypiał albo zajmował się innymi sprawami. W ogóle nie zorientował się, że nie działa jako aktor, tylko wokalista. - Myślisz, że zdążę? - Nagle jego serce zabiło szybciej. Był gotów rzucić się do drzwi w każdej chwili.

- Leć. Będzie cię szukał wśród publiczności. - Posłała mu ciepły uśmiech, a on rzucił słowa podziękowania i pobiegł, stukając obcasami eleganckich butów o podłogę pustego korytarza.

Gdy zbliżał się do auli, jego uszu doszedł znajomy głos. Słyszał go też przed salą kółka teatralnego i dopiero teraz połączył go z postacią Sineta.

- I want you to know that I'm never leaving...

Dorian wpadł przez otwarte drzwi i na moment oślepiła go jasność sali przystrojonej w papierowe śnieżynki i srebrne łańcuchy choinkowe. Słuchaczy było więcej niż krzeseł, więc część stała po bokach, a on na samym tyle przebił się przez tłum i znalazł miejsce, gdzie wreszcie widział ponad głowami siedzących całą scenę, po której środku stał samotny Sunny z mikrofonem w ręku i włosami splecionymi w mały warkoczyk po boku. Całe ubranie miał białe, więc z daleka stapiał się z jasnym tłem, jedynie jego oczy wyróżniały się na tym obrazku, przesuwając się z tęsknotą po tłumie, jakby czegoś szukały.

- Yeah, you are my home, my home for all seasons. So come on, let's go... - Przy tych słowach, oczy Sineta nareszcie natrafiły na te Doriana.

Przez moment się zawahał, ale jego głos zabrzmiał w dobrym momencie i trafił w nutę. Choć to spojrzenie łamało mu serce, nie mógł oderwać wzroku. Sunny wydawał się taki samotny na scenie, zupełnie jakby jego światło zostało zasypane śniegiem i zapomniane. Kołysał się powoli do słów, które śpiewał i cały czas patrzył prosto na niego.

- Please, don't cry no tears, it's Christmas, baby. My snowman and me...*

Dorian zdał sobie sprawę, że to już koniec piosenki. Zdążył jedynie na parę ostatnich wersów. Na koniec Sinet życzył wszystkim udanych Świąt, ale Dorian nie zrozumiał ani jednego słowa. Tylko wciąż wpatrywał się w odległą postać na pustej, podwyższonej scenie i zaciskał mocno usta, czując już ścisk w tyle gardła. Szybko przecisnął się przez tłum i opuścił salę.

Kryjąc się między otwartymi drzwiami a ścianą, ocierał łzy, nieproszone napływające mu do oczu. Zostawiały mokre ślady na rękawie białej, wyprasowanej koszuli. Uspokoił się i odetchnął głęboko. Za niedługo uczniowie rozejdą się do klas, więc musiał wziąć się w garść i jeszcze chwilę się do wszystkich pouśmiechać.

Słońce jest jedną z gwiazd | BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz