Rozdział 8.

4.6K 196 9
                                    

Po długim meczu dotarło do mnie, że moje ciało zapomniało czym był sport. Dwie godziny jogi tygodniowo i sporadyczne biegi na bieżni nie przygotowały moich mięśni na wysiłek. Nie licząc, że zostałam poturbowana, ponieważ drużyna przeciwna nie dawała mi taryfy ulgowej.

Prysznic przyniósł ukojenie, ale też przypomniał o obecności kilku obtarć powstałych na skutek upadków. Mimo dyskomfortu, wyzwolone endorfiny sprawiły, że pierwszy raz od bardzo dawna zapomniałam o wszelkich strapieniach. Byłam zmęczona, ale czułam się bardzo dobrze.

Kiedyś słowo drzemka nie miało miejsca w moim porządku dnia. Wprosiło się, odkąd przebywałam w Meksyku i co dziwne, nie było mi z tym źle – nawet jeżeli drzemka odbywała się o siódmej wieczorem.

Obudziłam się z jeszcze lepszym humorem. Może nie miałam ochoty i powodów, aby skakać ze szczęścia, ale zniknął marazm. Słońce kuliło się ku horyzontowi, a mnie rozsadzała energia, jakbym dopiero witała dzień.

Narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ubranie i wyruszyłam po kolację. W kuchni minęłam się z dwoma mężczyznami. Zastanawiałam się, czy lepiej było pozostać niewidzialną, czy być skanowaną rozbierającym mnie wzrokiem. Tym razem otrzymałam szelmowskie uśmiechy, a gdy odwróciłam się za siebie przyłapałam męskie oczy na wysokości moich pośladków.

Entuzjazm opadł, ponieważ poczułam się jak kawałek mięsa wśród wygłodniałych psów w klatce. Straciłam apetyt, więc złapałam tylko jabłko i ruszyłam na spacer po domu.

Większość ludzi współpracujących lub pracujących dla Michaela przebywało w części budynku bliżej głównego salonu. Nie wiem na czym polegały ich obowiązki, bo przez większość czasu siedzieli na sofach, opróżniali lodówkę lub robili coś w ogrodzie. Z mojej perspektywy wyglądało to, jakby powierzono im zadanie wypełnienia pustej przestrzeni w domu

Korytarz zaprowadził mnie do kolejnej części wypoczynkowej urządzonej w żółto-fuksjowych kolorach.

Jak bardzo ten dom nie pasował do Michaela...

Każdego dnia się nad tym głowiłam. Musiał kupić go pod wpływem środków odurzających, próżności lub dla... kobiety. Ostatnia opcja wydawała się najbardziej prawdopodobna. Wiedziałam z bezpośredniego źródła, że nie miał dzieci, ale nie powiedział, że w jego życiu nie było kobiety.

Spacerując korytarzami, przeszłam przez uchylone drzwi, a gdy włączyłam światła moim oczom ukazało się podłużne pomieszczenie z wysokimi oknami na jednej z dłuższych ścian. Wystarczył szybki rzut okiem, aby stwierdzić, że trafiłam do najbardziej męskiej części domu. Żywe kolory nie miały tu miejsca, jak również dekoracyjne poduszki czy inne ozdoby. Zastąpiono je ciemnym drewnem i wyposażeniem w postaci stołu bilardowego, baru, przed którym stały cztery hokery, sprzętem muzycznym, brązową sofą, fotelami do kompletu oraz dwoma automatami do gier, które znałam wyłącznie z filmów z akcją osadzoną w latach 70-tych czy 80-tych. Przy nowoczesnym odtwarzaczu dostrzegłam stylowy gramofon, a za nim półki wypełnione winylowymi płytami zarówno artystów popularnych kilka dekad temu jak również współczesnych. Przesunęłam palcem wskazującym po kolorowych okładkach, zatrzymując się na albumie Thirty Seconds To Mars „America". Wyjęłam płytę i umieściłam ją w gramofonie. Najpierw rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk urządzenia, a po chwili usłyszałam muzykę.

Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc powoli zaczęłam obchodzić pomieszczenie. Zrobiłam przystanek przy kijach do bilardu zawieszonych na specjalnym stojaku na ścianie. Zdjęłam jeden z nich, przypominając sobie czasy studiów. Na pierwszym roku często grywaliśmy ze znajomymi w studenckim pubie. To były krótkie trzy miesiące, kiedy mogłam poczuć się jak studentka pozbawiona trosk dorosłego życia.

Rysa na szkleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz