Rozdział 5.

5.8K 204 25
                                    

Nie wiedziałam na czym skupić uwagę. Wpatrywałam się w Michaela, który mierzył do mnie z broni. Drugą ręką na wysokości lewego boku przytrzymywał biały materiał, niemal całkowicie przesiąknięty krwią. Jego twarz zbladła i pojawiły się na niej krople potu. Mimo że mężczyzna udawał hardego, widziałam w jego oczach ból.

- Może i oberwałem, ale bez trudu mogę pociągnąć za spust – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Mógł. Wystarczył jeden, krótki ruch, a ołowiany pocisk wylądowałby w mojej klatce piersiowej.

Nie żartował. Cierpiał, ale był też wściekły, dlatego z lekkimi oporami, ale wsiadłam do samochodu. Harleyowiec, którego chyba nazywano Lego, zajął miejsce na przednim siedzeniu pasażera. Kierowcę widziałam po raz pierwszy.

Broń została opuszczona, jak tylko auto ruszyło.

Bardzo chciałam patrzeć przez okno i obserwować drogę, by wiedzieć, gdzie mnie zabierali, ale moje oczy uciekały na lewo, gdzie Michael próbował zatamować krwawienie. Widziałam jak jego dłonie drżały.

- Wybacz, ale nie sprawię, aby ten dzień stał się lepszy. Dzisiaj król piekieł po mnie nie przyjdzie – rozluźnił głos.

- Potrzebujesz lekarza – powiedziałam.

Prychnął sucho i oparł głowę o zagłówek fotela. Zamknął powieki, jakby próbował uspokoić serce, które z pewnością pracowało za szybko.

W samochodzie zapadła cisza. Jedynie Lego uderzał w ekran telefonu, pisząc wiadomości.

- Gdzie jedziemy? – Pochyliłam się, umiejscawiając głowę w przestrzeni między przednimi fotelami.

- Dowiesz się, jak dojedziemy na miejsce – odezwał się Michael.

- Ludzie będą mnie szukać. Nie mam telefonu. Moją restaurację zdewastowano podczas strzelaniny, więc nie tylko brat i przyjaciele będą mnie szukać, ale również policja.

- Tym zajmiemy się później – burknął.

Wróciłam całym ciałem na tylną kanapę. Brunet obok mnie nadal miał zamknięte oczy.

- Dlaczego nie pozwolisz mi odejść?

- Bo należysz do mnie i mogę zrobić z tobą, co chcę. Po drugie, nie ufam ci.

Niezadowolona wypuściłam głośno powietrze.

Miałam wrażenie, że oboje posługiwaliśmy się kompletnie odmiennymi językami, których nawzajem nie rozumieliśmy.

- Wiesz, że jestem... – urwałam, widząc, jak dłoń, którą tamował krew, osunęła się. On tego nie poczuł. Karmazynowa ciecz wypłynęła z rany. – Michael! – Chwyciłam materiał, który był t-shirtem i przyłożyłam go do miejsca po wlocie kuli.

Nie zareagował. Oddychał płycej.

- On potrzebuje lekarza – zwróciłam się do mężczyzn z przodu.

Spojrzałam na swoje dłonie, które zdążyła pokryć krew.

Pałałam do niego nienawiścią. Pragnęłam pozbyć się go ze swojego życia, ale nie życzyła mu śmierci. Ani przez moment nie poczułam satysfakcji czy zadowolenia, gdy zobaczyłam ranę na jego ciele.

Samochód przyśpieszył. Wjechaliśmy na obwodnicę. Minęliśmy najbliższy szpital i nic nie zapowiadało, abyśmy zmierzali do innego.

Dotknęłam czoła mężczyzny. Były na nim kropelki potu, lecz temperatura ciała mocno spadła.

Rysa na szkleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz