Rozdział 10.

4.5K 179 3
                                    

- Dokładnie tego potrzebowałam. – Wzięłam od Tony'ego ręcznik, by pozbyć się z twarzy kropel wody.

Nie pierwszy raz pływałam na skuterze wodnym, ale pierwszy raz wykorzystałam go do wyładowania choć części skumulowanych emocji. Udało mi się przekonać samą siebie, że koniec świata jeszcze nie nadszedł.

Rozpięłam kamizelkę i odłożyłam ją na maszynę.

- Myślałem, że bardziej potrzebujesz... – spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem – ust i dłoni pewnego brązowookiego bruneta, którego imię zaczyna się na...

- Nie waż się kończyć – Groźnie wymierzyłam w niego palec. – To, co widziałeś było błędem. Chwilą słabości, która nigdy się nie powtórzy.

- Fajne są chwile słabości. – Sugestywnie poruszył brwiami.

Nie wytrzymałam. Chwyciłam ze skutera kamizelkę i rzuciłam nią w Tony'ego. Gdybym miała pod ręką coś twardszego, nie zawahałabym się tego użyć.

Nie chciałam wracać wspomnieniami do tamtego momentu, a tym bardziej, by ktoś mi o nim przypominał. Zżerało mnie poczucie wstydu i niechęć do samej siebie.

- Co oni tam robią? – Zmiana tematu nasunęła się naturalnie, po tym jak zauważyłam czterech mężczyzn ciągnących przez plażę grube gałęzie drzewa.

Tony powiódł wzrokiem w kierunku, na którym skupiałam uwagę.

- Przygotowują ognisko. – Rzucił, odgarniając kosmyki włosów, opadające mu na czoło.

- Ognisko?

- Jutro część ludzi wraca do Los Angeles. Sytuacja wydaje się opanowana, więc mamy okazję, aby urządzić imprezę na plaży.

Zamierzałam skorzystać z okazji i pociągnąć go za język.

- Co się działo w Los Angeles?

Coś mi podpowiadało, że strzelanina w mojej restauracji była tylko wypadkową innych wydarzeń.

- No właśnie nie do końca wiem. Myśleliśmy, że za strzelaninę w restauracji odpowiedzialni byli Kolumbijczycy lub Chińczycy – opowiadał, porządkując skutery, z których chwilę wcześniej skończyliśmy korzystać. – Okazało się, że mają czyste ręce. Musieliśmy sprawdzić wszystkie ewentualności, ale niczego się nie dowiedzieliśmy. Możliwe, że w mieście pojawił się ktoś nowy i chce przejąć nasz teren.

Nadal nie miałam pojęcia, o czym mówił. „Kolumbijczycy", „Chińczycy", „nasz teren" brzmiało dość enigmatycznie.

- Czyli nie wiadomo, kto strzelał? – Starałam się, aby Tony nie zorientował się, że go wypytywałam.

- Nie. Nasze ptaszki na mieście również nie mają pojęcia. Chętnych na przejęcie interesu nigdy nie brakuje, więc musimy pilnować tego, co nasze.

- Tego, co nasze?

Chyba potrzebowałam usłyszeć to, czego się domyślałam. Musiałam przypomnieć sobie z kim miałam do czynienia i jak właściciel rezydencji za moimi plecami zarobił na nią. W tym malowniczym miejscu łatwo było zapomnieć o tym, kim był Michael Moreno i jego ludzie.

Tony wyprostował się przede mną, a jego spojrzenie zasugerowało, że zrozumiał do czego dążyłam.

- On nie jest taki, jak ci się wydaje. – Momentalnie spoważniał.

- Może nie znam go długo, ale zdążyłam się zorientować, że nie jest dobrym człowiekiem. Zastraszanie, broń, przemoc to wszystko wystarczająco o nim mówi.

Rysa na szkleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz