PROLOG

9K 275 8
                                    

Dziesięć lat wcześniej

- Zostań w aucie. Zaraz wrócę – głos ojca jak zawsze był bardzo stanowczy. To za jego sprawą gosposia, ogrodnik i pokojówka przemykali po domu ze spuszczonymi głowami.

- Jestem zmęczona. Chcę do domu.

Mój wzrok mimowolnie powędrował na stopy ukryte w miękkich i ciepłych emu. Bolały po kilku godzinach treningu. Potrzebowałam zamoczyć je w wannie z lodem, by ulżyć cierpieniu.

- Powiedziałem, zostań w aucie – powtórzył głośniej.

Zamilkłam i obserwowałam, jak ojciec ubrany w długi, ciemny płaszcz wysiadł z auta. Okrążył je i zniknął za drzwiami restauracji. Przed maską czarnego Mercedesa pozostała tylko biała furgonetka.

Oczy mi się zamykały, a potrzebowałam jeszcze kilku godzin przytomności, by powtórzyć materiał przed sprawdzianem. Musiałam się pobudzić.

Wyjęłam z torebki telefon i wybrałam z playlisty utwór, który miał w sobie najwięcej energii, „Whole lotta love" Led Zeppelin. Włożyłam do uszu słuchawki i pozwoliłam muzyce działać.

- You need coolin'! baby, I'm not foolin'!... – zaczęłam razem z wokalistą.

Doszłam do pierwszego refrenu, a moje powieki opadły. Otworzyłam je natychmiast, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

Nie myśląc dłużej, wysiadłam z auta. Była chłodna lutowa noc. Może w Los Angeles zimy nie wyglądały jak na Wschodnim Wybrzeżu, ale dało się odczuć rześkie powietrze.

Nasunęłam kaptur od bluzy na głowę, ale kurtkę pozostawiłam rozpiętą. Nie chciałam, aby ktokolwiek z pracowników ojca mnie rozpoznał. Nie wyglądałam dobrze. Miałam za sobą osiem godzin w szkole, dwie godziny baletu i kolejne dwie francuskiego. O szczotce do włosów zapomniałam po treningu, tak jak o kosmetykach w torebce, które mogły zniwelować zmęczenie.

Ruszyłam spacerowym krokiem przed siebie. Dochodziła północ, więc odnotowałam zmniejszone natężenie ruchu na ulicy, przy której znajdowała się restauracja ojca. Była to też boczna ślepa uliczka, więc jeżeli ktoś nie wybierał się do restauracji, sąsiedniego jubilera lub SPA, nie miał, po co się tam pojawiać.

Skrzywiłam się na myśl o właścicielu salonu jubilerskiego. Ojciec przyjaźnił się z Josephem Sterlingiem, więc ten pozwalał sobie na za dużo względem personelu restauracji i nie tylko. Widziałam, jak dotykał uda kelnerki, mimo że ta nie miała na to ochoty. Szczerzył się do wszystkich kobiet, jakby lada moment miał się na nie rzucić. Przypominał głodnego aligatora, który zjadłby jakąkolwiek zwierzynę, byleby w jej żyłach płynęła ciepła krew.

Nagle moją uwagę przykuł cień w alejce dzielącej lokal ojca i salon jubilerski. Znajdowały się tam śmietniki, więc mógł być to kot, pies lub nawet jakaś zabłąkana kuna. Dzielnica należała do tych spokojniejszych i bardziej luksusowych, więc bezdomni nie kręcili się po okolicy.

W słuchawkach rozpoczął się kolejny utwór, „Castle Of Glass" Linkin Park. Jednak straciłam zainteresowanie muzyką, ponieważ skupiłam się na ciemnej alejce, w której przez kilka krótkich sekund rozbłysło światło. Dzięki temu dostrzegłam zarys ludzkiej sylwetki.

Nie rozumiałam, co mnie skłoniło, lecz ostrożnie podeszłam bliżej. Zsunęłam z ucha jedną słuchawkę, która zawisła na kablu na wysokości klatki piersiowej.

- Prędzej – dotarł do mnie szept.

Dostrzegłam trzy postacie. Dwie trzymały w rękach czarne torby, a jedna wychodziła z budynku bocznymi drzwiami. Wszyscy byli ubrani od stóp do głów w ciemne ubrania, a nawet kominiarki, zasłaniające twarze.

Szybko dodałam jeden do jednego i otrzymałam oczywisty wynik. Mężczyźni byli złodziejami, którzy okradali jubilera.

W kieszeni bluzy miałam telefon, w sąsiednim budynku przebywał mój ojciec z personelem, a mi nie przeszło przez głowę, aby krzyknąć czy wezwać policję. Nie życzyłam nikomu źle, ale Joseph Sterling zasłużył sobie na taki los za to, kiedy jego ręka niby przypadkiem zsunęła się z moich pleców zatrzymując na pośladkach, okrytych zaledwie materiałem szkolnej spódniczki.

Odwróciłam się, aby odejść, lecz zdążyłam zrobić zaledwie dwa kroki, gdy czyjaś dłoń w czarnej rękawicy spoczęła na moich ustach, a druga pociągnęła w tył. Przyparto mnie do ściany budynku.

Serce podeszło mi do gardła, gdy stanęło przede mną dwóch mężczyzn, tych samych, którzy okradli jubilera. Nie widziałam ich twarzy, a jedynie oczy. Skupiłam się na tych, których właściciel stał najbliżej mnie. Od razu zauważyłam, że były młode. Jak to rozpoznałam? Bił w nich blask młodości i chęć życia.

- Nic nie powiem – wyszeptałam, bo nie potrafiłam wydobyć z siebie nic głośniejszego.

- Dlaczego mamy ci wierzyć? – odezwał się człowiek stojący krok dalej. Był niższy od pierwszego, którego ciemnobrązowe oczy lustrowały uważnie moją twarz. Jego głos drażnił, rzęził jak stary akumulator.

Drżałam i nawet nie próbowałam nad tym zapanować.

Słyszałam straszliwe historie o takich ludziach jak oni. Kuzynka mojej mamy została zamordowana we własnym domu w Malibu. W nocy zeszła do salonu i przyłapała złodziei na kradzieży, a oni wbili jej nóż w brzuch. Zabrali przedmioty o wartości zaledwie dziesięciu tysięcy dolarów, a onastraciła życie, które było warte zdecydowanie więcej.

- Nie lubię właściciela tego sklepu – wyznałam już trochę głośniej. – To obleśny dziad. – Pociągnęłam nosem.

Wciągnęłam głośno powietrze, gdy mężczyzna o brązowych oczach, zrzucił mi z głowy kaptur.

- Mamy to w dupie. Takie jak... – drażniący uszy głos urwał się na widok ręki, którą uniósł w powietrze brązowooki.

Zapadła cisza, przerywana panicznym biciem mojego serca. Zapewne tylko ja słyszałam ten dźwięk, ale dudnił mi w uszach, niczym wielki, zabytkowy zegar w salonie mojej babci.

Poczułam straszliwy ciężar spojrzenia nieznajomego. Wpatrywał się w moje oczy, jakby wypisana była w nich jakaś cenna tajemnica.

Niespodziewanie sięgną do kieszeni czarnej bluzy, a moje kolana niemal się pode mną ugięły. Zachwiałam się. Nie runęłam w dół tylko dlatego, że wciskałam plecy w ścianę budynku za mną. Oczyma wyobraźni widziałam, jak wyciągał nóż lub pistolet. Zamiast tego w jego ręku znalazło się coś małego. Tuż przed moją twarzą wypuścił to z dłoni. Końcówka cienkiego łańcuszka z żółtego złota zatrzymała się na jego palcu. Na wysokości moich oczu zawisł również mały kamień, przypominający szafir. Piękna barwa błękitu wybijała się nawet w ciemnej uliczce.

Wzdrygnęłam się, gdy mężczyzna chwycił moją rękę i schował w niej naszyjnik. Zaciskając dłoń na biżuterii, przyłożył palec wskazujący do swoich ust, co miało oznaczać milczenie.

Pokiwałam głową, po czym mężczyzna odsunął się ode mnie. Dalej słyszałam już tylko oddalające się kroki, ponieważ przed oczami miałam wyłącznie ciemność. Osunęłam się na zimną betonową nawierzchnię. Krew szumiała mi w uszach. Serce waliło jak oszalałe, a wszystkie kończyny zdrętwiały.

Zostałam sama w ciemnej alejce, będąc blisko utraty przytomności.

Zrozumiałam, czym było balansowanie na granicy życia i śmierci.

Po kilku minutach odzyskałam ostrość widzenia, a gdy spojrzałam na naszyjnik w mojej dłoni, przeszło przeze mnie dziwne uczucie. Mój kuferek z biżuterią pękał w szwach. Ojciec kupował mi na każdą okazję kolczyki, pierścionki czy naszyjniki ze szlachetnych kruszców. Jednak ten wisiorek przykuwał swoim prostym pięknem. Kamień był nieduży i charakteryzował się niesamowitą barwą. Nie posiadałam jeszcze szafiru w swojej kolekcji.

Schowałam biżuterię do kieszeni bluzy.

Wróciłam do auta, a ojca w nim jeszcze nie było, ale gdy wrócił, nie wyjawiłam mu, co się wydarzyło. Nikomu o tym nie powiedziałam, nawet gdy zdenerwowany Sterling odwiedził ojca w domu, opowiadając o kradzieży na dwieście tysięcy dolarów. W duchu uśmiechnęłam się, gratulując złodziejom.

Wtedy, mając trzynaście lat, po raz pierwszy zakiełkowało we mnie przekonanie, że nie chciałam być idealna.

Rysa na szkleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz