Rozdział 7.

4.5K 183 6
                                    

Jechaliśmy w milczeniu. Gapiłam się w szybę, gdzie przewijał się monotonny krajobraz. Michael zawrócił w kierunku domu, więc nie udaliśmy się tam, gdzie pierwotnie planował.

- Musisz załatwić to sam – powiedział, gdy w zestawie głośnomówiącym odezwał się Tony.

- Co z Francuzem?

- Wyślij do niego jedną z dziwek.

Przewróciłam oczami.

Dziwki, broń, narkotyki to był świat Michaela Moreno. Jakim cudem, ja się w nim znalazłam? No tak... mój brat od kilku lat nie pozwalał, abym się nudziła.

Kiedy zajechaliśmy pod dom, wyskoczyłam z auta, zanim jeszcze zgasł silnik. Byłam wściekła i to właśnie wściekłość kierowała moimi gniewnymi krokami.

- Kurwa! – przeklęłam, gdy cienka szpilka zaklinowała się w wąskiej szparze między kamieniami na podjeździe. Próbowałam uwolnić but, ale ten mocno utknął.

Gdy ja walczyłam z obcasem, Michael minął mnie bez słowa. Powiodłam za nim wzrokiem i zauważyłam, jak dziwnie przykładał dłonie do swojego prawego boku. Sprawiał wrażenie, jakby naturalny ruch sprawiał mu problem. Dopiero, gdy zniknął w budynku wróciłam do swoich problemów. Szarpnęłam nogą, nie myśląc, jak bardzo mogę zniszczyć but i tym razem mi się udało.

Weszłam do domu, gdzie panowała cisza. Pierwszy raz na parterze nie słyszałam odgłosów rozmów czy innych dźwięków towarzyszących rosłym mężczyznom, którzy poruszali się jak stado słoni w składzie porcelany.

Już miałam udać się na schody, gdy dostrzegłam na ścianie czerwone odciski palców. Byłam przekonana, że patrzyłam na krew. Drugi ślad znajdował się kilka metrów dalej.

Połączyłam fakty. Michael musiał krwawić, ponieważ gdy wychodziliśmy z domu, krwi z pewnością tu nie było.

Poszłam śladami, które doprowadziły mnie do kuchni. Zastałam go przy wyspie kuchennej bez koszulki, zdzierającego sobie opatrunek. Na blacie leżał zakrwawiony bandaż, a obok pudełko wyglądające na domową apteczkę.

Zasyczał, gdy oderwał od skóry plaster trzymający opatrunek przy ciele. Rana krwawiła, może nie tak bardzo jak zaraz po postrzale, ale nadal nie wyglądało to dobrze.

- Przyszłaś się pogapić?

- Sprawdzić, czy jeszcze oddychasz i ewentualnie cię dobić – oświadczyłam z przekąsem.

- Wyostrza ci się humor. – Cały czas przyglądał się swojej ranie.

Powoli weszłam w głąb kuchni.

- Rana się otworzyła? – zapytałam.

- Nie powinienem się nadwyrężać, dopóki się nie zagoi. Pękły szwy, gdy niosłem twój tyłek.

- Nikt ci nie kazał.

Tak, byłam wredna – to najmilsze, co mogłam z siebie wydobyć, po tym jak kilka minut wcześniej doprowadził mnie do wściekłości.

Otworzył apteczkę. Wyjął z niej gazę i nalał na nią przezroczystą ciecz. Przyłożył do rany, po czym z jego ust wydobył się cichy jęk. Zacisnął mocno usta, aby powstrzymać dźwięk.

- Mogę ci jakoś pomóc? – wyrwało mi się z ust.

- Potrzebuję znieczulenia. W lodówce jest wódka. Tam stoją szklanki. – Wskazał na górną półkę.

Wykonałam prośbę wyłącznie dlatego, że odczuwał ból i nie wyglądał dobrze. Zbladł na twarzy, a pod oczami pojawiły się sińce. Szybko podałam mu pełną do połowy szklankę, a on opróżnił jej zawartość na raz.

Rysa na szkleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz