Elena:
Dwa tygodnie kwitniemy na tej wyspie. Ostatni raz chłopcy kontaktowali się z nami tydzień temu co skończyło się spotkaniem płaczek przy winie. Od tamtego czasu snujemy się jak cienie. Strach nam towarzyszy nie pozwalając oddychać. Wyspa jest piękna, ale bez naszych mężczyzn nie jesteśmy wstanie się cieszyć widokami. Każdy dzień, każda noc to oczekiwanie na jaki kolwiek telefon. Brak wiadomości to dobra wiadomość, gówno prawda, nie w naszym świecie a właściwie półświadku. Ten dzień nie zaczął się jakoś specjalnie, pierwsza która wstała robiła śniadanie, reszta dołanczała i tak za każdym razem. Każda z nas miała swojego ochroniarza. To dzięki nim udawało nam się jakoś trwać. Chociaż dzisiaj nie pojawili się na śniadaniu jak zawsze, ogarnął mnie jakiś niepokój. Po śniadaniu postanowiłam ich poszukać, przez taras wyszłam na plaże i tam ich znalazłam.
-Vincent co się dzieje?- zapytałam swojego ochroniarza, który kiedy mnie zobaczył nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
-Elena nie teraz- zbył mnie ale jeszcze chyba nie myślał że ja tak łatwo się poddam.
-Vin!! Nie zbywaj mnie, masz mi powiedzieć co się dzieje!!!
-Koniec tego gówna, ale są ofiary - wstrzymałam oddech łzy zamajaczyły pod powiekami.
-Kto? - wyszeptałam na nic więcej nie byłąm w stanie sobie pozwolić. Vincent spojrzał na mnie ze współczuciem.
-Pięciu żołnierzy. Eric, Paolo, Bruno, Xawier, Alessio. Ranni Dario, Marcello i Lorenzo. - Usłyszałam za sobą szmer a kiedy się odwróciłam spotkałam się ze spojrzeniami Olivi i Raisy.
-Co z nimi? - zapytałam
-Marcello i Dario wyjdą z tego, gorzej jest z Lorenzo, decydujące będą najbliższe godziny. Nie kazali wam mówić, bo musicie tu jeszcze zostać. - i co miałam sobie tu jeszcze zostać jak oni to sobie wyobrażali co zamierzali nam powiedzieć jak wrócimy że Lorenzo umarł, kurwa co za debile. - Telefon!! - rykłam czułam się zraniona. - Nie powinnaś dzwonić! - warknął Fabiano, ochroniarz Olivi. - Gówno nie powinnam dawaj telefon!! - z niechęcią ale podał mi aparat, trzęsącą ręką wybrałam numer Fabio, nie odebrał za pierwszym razem, ale po chwili odzwonił.
-Fabiano?
-Nie, kurwa Fabiano tylko Elena!!- Fabio burknął coś pod nosem, a niech sobie burczy i się wścieka do woli do cholery mamy prawo wiedzieć co się dzieje.
- Kochanie.....
-Przestań chce wiedzieć co z chłopakami i kurwa ostrzegam nie ściemniaj!!- Fabio westchnął , wiedział że musi powiedzieć prawdę inaczej pojawimy się na Sycyli szybciej niż on mrugnie.
-Lorenzo nie żyje, Marcello jest w śpiączce, Dario został ranny w ramię ale nie potrzebna jest hospitalizacja. - Enzo nie żyje, biedna Laura, musi być zrozpaczona Łzy zaczęły spływać strumieniami, nie miałam siły ich powstrzymywać. Wiedziałam że nie obejdzie się bez ofiar, ale bolało, nawet żołnierze którzy zginęli mieli prawo żyć, mieli rodziny. A Lorenzo był moja rodziną, uwielbiałam go, był mi jak brat. Kiedy miałam wszystkiego dość to u niego miałam swoje schronienie. A teraz jego nie ma. Nie miałam siły dłużej stać, upadłam na kolana i zapłakałam żałośnie.
-Elena!!! - Vincent uklęknłą obok mnie i przytulił, odebrał mi telefon.
-Szefie zajmiemy się nią - rozłączył się i nadal nie puszczał ze swoich ramion. Chciałabym żeby to nie była prawda, że Lorenzo nie żyje. Vincent podniósł mnie z ziemi i prowadził w stronę domu, zatrzymałam się obok dziewczyn i powiedziałam:
-Dario i Marcello wyjdą z tego, Lorezno już nie !! - wiem nie powinnam być na nich zła, ale nie umiałam inaczej sobie poradzić z bólem po stracie przyjaciela. Czara goryczy się przelała. Zbyt wiele już straciłam, zbyt wielu ludzi których kochałam. Chociaż na zewnątrz zgrywałam silną i pogodzoną z losem to w środku byłam rozsypana na kawałki, z każdą osobą która umarła kawałek mojego serca obumierał. Zastanawiałam się ile moje serce jeszcze da radę.