Rozdział 4 - Zakon Strażników

17 3 79
                                    

Gdyby ktoś powiedział Pierre'owi, że w poniedziałki mogą być gorsze rzeczy niż pójście do pracy, nie uwierzyłby. A jednak teraz, gdy stał przed cmentarzem Père-Lachaise, stwierdził, że wolałby pracować.

Zawsze, gdy była mowa o cmentarzach, jego wspomnienia uciekały do pogrzebu ojca. Starał się tego nie rozpamiętywać, ale zwyczajnie nie mógł — ciągle wracało do niego widmo tamtego dnia, gdy przed dołem zasypanym ziemią stali tylko on, ksiądz i rodzice Brigitte. Przypominał sobie, jak ronili łzy, podczas gdy on sam nie umiał się wtedy zdobyć na płacz. Tylko stał, wpatrując się pustym wzrokiem w trumnę. Nawet nie zobaczył jego ciała po raz ostatni. Obecnie dochodził do wniosku, że państwo Monteil specjalnie zaaranżowali tak, by nie musiał tego oglądać. Ale zresztą, teraz i tak by już tego nie pamiętał, skoro nawet nie umiał przywołać obrazu ojca. A oglądanie siebie w lustrze nie pomagało — jak się niedawno przekonał, sam stanowił raczej odbicie Tigili, a podobieństw do ojca nie umiał się doszukać.

— Jesteśmy już prawie na miejscu — oznajmiła Icy, przeszedłszy przez próg cmentarza.

Pierre otrząsnął się z rozmyślań i przeniósł wzrok na towarzyszy. Icy miała na sobie tę samą kurtkę co wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy, jednak w blasku popołudniowego słońca, po zdjęciu kaptura nie wyglądała już tak tajemniczo. Gdy po raz pierwszy mógł się dokładnie jej przyjrzeć, zdumiał się, bo okazało się, że wcale nie była dużo starsza od niego, a przynajmniej na taką wyglądała, bo nie pytał jej o wiek. A do tego nie uznałby jej za kogoś, kto mógł stanowić zagrożenie dla Odnowicieli. Wygląd jednak bywał mylący. Udowadniali to również drobny mistrz Fu, drepczący za Icy, a także Brigitte stojąca obok Pierre'a, która dosyć niepewnie rozglądała się po okolicy. Monumentalny cmentarz musiał wywrzeć na niej podobne wrażenie co na nim. W tej chwili musiał przyznać, że najbardziej bohatersko wyglądali Biedronka i Czarny Kot, przemienieni i jak zawsze pewni siebie.

Pierre nie rozumiał nieco, czemu mistrz Fu tak nalega na to, aby ich tożsamości pozostały tajemnicą. Gdyby wiedzieli, kim tamci są, teraz chociażby mogliby się tu pojawić nie przemienieni i nie zwracaliby na siebie takiej uwagi. Teraz bowiem ludzie, zaciekawieni ich obecnością, odwracali głowy. Na szczęście bohaterowie stali nieco na uboczu, więc może co mniej domyślni ludzie nie powiązali ich wszystkich ze sobą. W końcu niedobrze by było, gdyby rozeszły się jakieś plotki o cywilnych towarzyszach Biedronki i Czarnego Kota, z którymi chodzili na cmentarze. Wcale nie chciał mieć na głowie jeszcze Władcy Ciem, liczącego na to, że kiedyś w końcu zdobędzie upragnione miracula.

— Nie podoba mi się tutaj — stwierdziła Brigitte. — Cmentarze są straszne...

— Ten tu cmentarz to akurat jest bardzo interesujący zabytek — odpowiedział jej mistrz Fu. — Pochowano tu mnóstwo wybitnych ludzi. Oscara Wilde'a, Édith Piaf... Ach, ona była wspaniała!

Brigitte spojrzała porozumiewawczo na Pierre'a, który doskonale zrozumiał, co chciała mu przekazać: że wcale nie chciała, żeby jej słowa wywołały w mistrzu chęć do wykładania im historii. Pierre'owi w zasadzie to nie przeszkadzało, zwłaszcza że Fu szybko przestał mówić do nich, a teraz bardziej rozmawiał sam ze sobą, przypominając sobie dawne czasy.

— A gdzie my właściwie idziemy? — zapytał Pierre, nie zwracając uwagi na paplaninę Fu. — Bo ten cmentarz chyba do najmniejszych nie należy...

— Do grobowca Abelarda i Heloizy — odpowiedziała Icy. — Gdy przeniesiono tu ich szczątki na początku dziewiętnastego wieku, stary Zakon Strażników utworzył przy ich grobowcu wejście do swojej siedziby. Po zniszczeniu starego Zakonu wejście zostało zapomniane, ale kiedy tworzyliśmy go na nowo, udało nam się odnaleźć bardzo wiele z przejść, których używali.

Naturalny wróg. Księga 2: StrażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz