Rozdział 12 - Nieznajoma

18 3 22
                                    

5 sierpnia 1998

Ostenda w porównaniu z Paryżem jest nudna i jestem prawie pewien, że tu nie będę mieć takiej okazji do rozwoju. Staram się jednak szukać pozytywów. Spędzam dużo czasu z matką, a ją to chyba cieszy. Mnie nawet też, bo dopiero teraz czuję, że naprawdę ją poznaję.

A dzisiaj spotkałem kogoś zupełnie niezwykłego. Po pracy postanowiłem odprężyć się nieco w kawiarni. Jak widać, nie tylko ja miałem taki zamiar, bo była zatłoczona po brzegi. Gdy zamówiłem kawę i ciastko, znalazłem tylko jedno miejsce: przy małym stoliczku w rogu. Po drugiej stronie ktoś już siedział: raczej młoda kobieta o czarnych włosach. Nie chciałem jednak jeść ciastka na stojąco, dlatego zapytałem ją, czy mogę się dosiąść.

— Proszę — odpowiedziała niskim głosem.

Nie wiedzieć czemu, przeszedł mnie dreszcz. Usiadłem na krześle. W oczekiwaniu na zamówienie rozglądałem się po wnętrzu kawiarni, unikałem za to zerkania na kobietę. W końcu jednak omijanie jej wzrokiem wydało mi się zbyt nienaturalne, a poza tym, jeśli mam być szczery, chciałem się jej przyjrzeć.

Gdy odwróciłem głowę, okazało się, że ona również mnie obserwowała, przez co znienacka spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. To byłoby już wystarczająco krępujące, ale doszedł do tego jeszcze szok, gdy dotarło do mnie, co widzę. Jej oczy miały odcień czystego fioletu, dokładnie takiego, jakiego były oczy Venceslasa.

Od razu pomyślałem o tym, że kobieta była jakąś potomkinią bogini wojny. Kto inny mógłby mieć takie oczy? A spędziłem wśród Odnowicieli na tyle dużo czasu, że po prostu umiałem wyczuć, że ktoś ma związek z jakimiś nadprzyrodzonymi sprawami.

Chciałem jakoś zagaić rozmowę, ale kobieta mnie onieśmielała. Wahałem się przez parę minut, kilka razy otwierałem usta, by ostatecznie je zamknąć, nic nie powiedziawszy, a kiedy kelner przyniósł mi kawę i moje ciastko, już nawet nie próbowałem nic zrobić. Zjadłem w ciszy, a kiedy wychodziłem z kawiarni, tajemnicza nieznajoma nadal tam siedziała.

Mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy...

6 sierpnia 1998

Znowu poszedłem do tej kawiarni, lecz nawet nie musiałem wchodzić do środka. Ujrzałem ją opartą nonszalancko o ścianę.

— Znowu się spotykamy — przywitała mnie.

Dzisiaj miała na sobie czarną skórzaną kurtkę i spodnie w tym samym stylu, co wyjątkowo pasowało do jej roztrzepanych czarnych włosów. Obserwowała mnie uważnie tymi hipnotyzującymi, fioletowymi oczami.

— Jak widać — wydukałem. Zbyt elokwentne to nie było.

— Wcześniej cię tu nie widziałam — powiedziała. — A od pewnego czasu często tu przychodzę. Jesteś nietutejszy?

— W zasadzie się tu urodziłem, ale ostatnie dwa lata spędziłem w Paryżu — wyznałem. Nie bardzo wiedziałem, czemu jej to wszystko mówię. — Wróciłem dosłownie parę dni temu.

— Rozumiem — odpowiedziała. — Ja akurat nie pochodzę stąd. Urodziłam się daleko stąd. Ale dużo podróżuję po świecie, a ostatnio miałam ochotę na spokój nad morzem. Dlatego jestem tutaj. — Wzruszyła ramionami.

Dalej już nie pamiętam, o czym dokładnie rozmawialiśmy. Chyba o morzu. Przyznaję, że się na nią zagapiłem... Kim ona jest?

1 października 1998

Chyba się zakochałem. To nie wróży dobrze.

Odkąd spotkałem kobietę z kawiarni, ciągle gdzieś na siebie wpadaliśmy, aż w końcu zaczęliśmy się umawiać, by nasze spotkania nie były dziełem przypadku. Całkiem dużo się o sobie dowiedzieliśmy, lecz brakowało mi jednej bardzo ważnej informacji. A mianowicie, jakie imię nosiła ta piękność o fioletowych oczach? Gdy tylko ją o to pytałem, zmieniała temat. Twierdziła, że woli być bezimienną nieznajomą.

Naturalny wróg. Księga 2: StrażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz