Następnego dnia Bruno miał już w głowie plan, ale w zrealizowaniu go z rana przeszkodziła mu szkoła. Oczywiście ten dzień musiał być akurat tym, gdzie jego losem było siedzieć bite dwie godziny i słuchać głupot o wymysłach artystów, którzy pomarli już wieki temu. A nie mógł odpłynąć. Miał już za dużo wpadek, a ostatnia była przecież w piątek.
Kiedy przeżył już tę mękę, a nawet udało mu się raz odpowiedzieć poprawnie na pytanie pana Lemaire, poszedł na następne lekcje, które były zdecydowanie lepsze od pierwszych. Ale oczywiście ostatnia była matematyka, gdzie choć wytężał umysł, jak umiał, nie za dużo zrozumiał. Nauczyciel najwyraźniej to zauważył, bo kiedy zabrzmiał dzwonek, a klasa opustoszała, zawołał:
— Bruno! Chodź tu na momencik!
Bruno, pełen złych przeczuć, podszedł do biurka matematyka. Ten stał przy nim nim, ale to, czy stał, czy siedział, nie robiło zbyt wielkiej różnicy, tak niziutki był. W połączeniu z wielkim brzuchem, połyskującą łysiną i miłym uśmiechem sprawiał wrażenie dziadka, który tylko czeka na to, by rozpieszczać swoje wnuki.
— Chciał pan coś ode mnie? — zapytał. Poczuł, że ręce mu się pocą.
— Tak, bo widzisz, obserwuję cię i widzę, że niestety nie robisz niemal żadnych postępów — odpowiedział nauczyciel. — Martwi mnie to trochę, bo widzę, że przychodzisz do szkoły i robisz wszystko, ale to nadal nie wystarcza. Coś się dzieje?
Oczywiście, że się dzieje! — pomyślał Bruno. — Dowiaduję się ostatnio tyle dziwnych rzeczy, że po prostu nie mogę się skupić na szkole!
Wiedział jednak, że nie może tego powiedzieć.
— Nie... To znaczy, mam trochę zajęć, ale do przeżycia...
— Jesteś pewien, że nie potrzebujesz pomocy?
To pytanie go przeraziło. Czy to była propozycja korepetycji? Wszystko, tylko nie to!
— Nie, nie trzeba — powiedział szybko. — Poradzę sobie.
— Ale pamiętaj, że zawsze możesz poprosić o pomoc!
— Zapamiętam!
Po tych słowach Bruno szybko opuścił salę i czym prędzej wybiegł ze szkoły, w obawie, że jeszcze ktoś go zatrzyma. Złapał autobus i ruszył do domu, choć miał poczucie, że wszystkie pojazdy na ulicy się jakoś wloką. A może to on się zbyt spieszył? Ale przecież musiał, musiał się jak najszybciej dowiedzieć wszystkiego, musiał jak najszybciej zacząć działać.
Kiedy autobus zatrzymał się na właściwym przystanku, Bruno ledwo się powstrzymał przed przepchaniem przez innych wychodzących ludzi, a gdy jego noga w końcu stanęła na chodniku, pobiegł w kierunku właściwej kamienicy. Przemknęło mu przez myśl, że może jednak taki bieg nie da mu za dużo, bo po kilku minutach się zadyszał i musiał dalej już iść normalnie. Ostatecznie udało mu się uspokoić oddech, a wtedy znalazł się przy drzwiach do klatki schodowej. Czując jak serce bije mu mocno w piersi, z ekscytacji, a może strachu, wspiął się na drugie piętro i stanął przed drzwiami mieszkania Wanga Fu. Zapukał.
— Proszę! — odpowiedział mu głos Fu.
Bruno otworzył drzwi i wszedł do środka. Nie bywał tu często, lecz zawsze fascynował go chiński wystrój mieszkania starszego sąsiada. W porę jednak przypomniał sobie, że nie przyszedł tu gapić się na cudzy salon.
— Dzień dobry — przywitał się.
— Nieczęsto cię u siebie widzę, Brunonie — zauważył Fu z uśmiechem. — Miło mi, że zaszczyciłeś mnie wizytą. Proszę, usiądź, ja przyniosę herbaty.
CZYTASZ
Naturalny wróg. Księga 2: Strażnicy
FanfictionPo bitwie z Odnowicielami na drodze mistrza Fu i jego sojuszników staje odnowiony Zakon Strażników, który tak jak oni pragnie powstrzymać Odnowicieli przed zniszczeniem świata. Wspólnie podejmują wysiłki w celu odnalezienia Aurélie, ale także dotarc...