Rozdział 21 - Kierunek: Ostenda

17 2 104
                                    

— Dobrze usłyszałam? — zapytała Icy ostrym tonem, którego akurat po niej Pierre się nie spodziewał. — Chcesz zrezygnować z drogi do Brukseli i zamiast tego wybrać się do Ostendy? To nonsens!

Pierre odetchnął. Siedzieli w pociągu, który w końcu przyjechał i co prawda jechali w stronę Brukseli właśnie, ale tocząca się właśnie rozmowa mogła zmienić te plany. Pierre osobiście bardzo na to liczył.

— Zanim uciekliśmy od Odnowicieli, Prisca coś mi powiedziała... Powiedziała, że każde dziecko Tigili odnajdzie pomoc przy swoich korzeniach. I jest pewna, że chodziło w tym o mnie... Mam przeczucie, że powinniśmy udać się do Ostendy.

— Dobra, dobra, rozumiem, zebrało ci się na sentymenty i chcesz odwiedzić miejsce, gdzie mieszkałeś za dzieciaka, ale nie uważasz, że to trochę nie po drodze?

— Właśnie nie! Pomyślcie, to w Ostendzie Odnowiciele zwerbowali mojego ojca. To tam poznał Tigili... I to tam... — Ostatniego zdania nie dokończył, ale był pewien, że pozostali domyślili się, o co mu chodziło. — Poprzedni posiadacz Miraculum Pająka tam był, więc może samo miraculum też tam powróciło?

Starał się sprawiać wrażenie, jakby to było wszystko, co chciał powiedzieć. Chociaż była jeszcze jedna rzecz... Ale nie, pozostali na razie nie muszą o tym wiedzieć. Gdyby się dowiedzieli, jego pozostałe argumenty mogłyby do nich wcale nie trafić, a bardzo zależało mu na tym, by ich przekonać. Zwłaszcza że to, co myślał, mogło okazać się zupełnie błędne... Nie, z tym powinien zaczekać.

— Chwileczkę — wtrącił się Dove. — Czy w Brukseli nie mieli czekać na nas jacyś agenci Zakonu? Tak ktoś coś mówił...

— Tak, mówili, dlatego czasem wydaje mi się trochę bez sensu, że to nas tu wysłano, skoro w Brukseli też są agenci — dodał Grenade.

Icy przewróciła oczami.

— Mogą nam trochę pomóc, ale cała sprawa jest przecież domeną francuskiego oddziału — przypomniała. — Oni mają własne zmartwienia...

Podczas całej tej rozmowy Coline ani razu nie zabrała głosu. Niespokojnie spoglądała to przez okno, to na swoich towarzyszy i wydawała się jakby nieco nieobecna. Tym razem jednak wydawało się, że przestanie milczeć. I mieli rację.

— Wszyscy macie słuszne argumenty i aż nie wiem, co powinniśmy zrobić — odezwała się, a spojrzenia wszystkich zwróciły się na nią. — Ale czasu nie ma za dużo, żeby debatować... Może powinniśmy się rozdzielić i sprawdzić oba miejsca?

— Rozdzielić? — powtórzył Dove. — Nie pamiętasz, jak skończyło się to poprzednim razem? Odnowiciele prawie was zabili! A teraz co, chcesz znowu zaryzykować?

— Dlaczego nie? — odparła Coline. — Ostatecznie nie zginęliśmy, a jednak coś znaleźliśmy.

— Staruszkę, która i tak była przeznaczona na śmierć, nawet bez waszej obecności — parsknął tamten. — I która zaczęła wam mącić w głowie jakimiś tajemniczymi frazesami.

— Te tajemnicze frazesy, o których mówisz, to słowa mojej matki, tak się składa — rzucił Pierre, coraz bardziej zirytowany. — A o ile zdążyłem się zorientować, bogów się nie ignoruje ot tak. Jeśli nie chcecie sprawdzić, o co w tym chodzi, to w takim razie wybiorę się tam sam!

— Hola, hola! — Icy podniosła rękę. — Wiem, że się denerwujesz, ale nie możesz ot tak odejść! Zakon uzna cię za dezertera, a tego chyba nie chcesz, co? A do Brukseli musimy się udać, bo tego Zakon sobie właśnie życzy.

— A czy wy nie możecie się spotkać z Zakonem sami? — spytała Coline.

— Wy? Czyli?

— Wybiorę się z Pierre'em do Ostendy — oświadczyła Coline. — Tymczasem ty, Dove i Grenade możecie spotkać się z członkami Zakonu w Brukseli. Wtedy będą to dwie w miarę równe grupy, a nie samotne odejście, tak? A może i wy, i my natkniemy się na jakieś tropy, dzięki czemu szybciej coś znajdziemy.

Naturalny wróg. Księga 2: StrażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz