Rozdział 6 - Nieoczekiwane spotkanie

19 3 67
                                    

Za każdym razem, jak przechodził ulicami Marsylii, Samuel Voler zachwycał się nimi od nowa.

Zanim się obejrzał, minął już ponad miesiąc, odkąd wyjechał. Przez cały ten czas jednak nie miał czasu na nudę — praca go pochłaniała, chociaż był na stanowisku wykładowcy w Marsylii tylko na zastępstwo. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że za niedługo może się to już skończyć — pani Truffaut czuła się już o wiele lepiej niż tuż przed wypadkiem i zapowiadało się, że już wkrótce w pełni powróci do zdrowia.

W takich momentach jak ten zawsze miewał wątpliwości. Czy na pewno był sens tkwić tutaj, a nie być w Paryżu, wraz z Lucienem i Aurélie? W końcu w Marsylii nic nie miał — był tu sam, nikt z jego rodziny nigdy nie spędził w Marsylii żadnego czasu poza wakacjami. Nawet Edmée, która nie umiała usiedzieć długo w jednym miejscu, została na północy. A wcale nie miał gwarancji, że uda mu się znaleźć to, co chciał. Zawiodło go tu tylko niejasne wrażenie, zaledwie jedna sekunda w telewizji. Jeśli się mylił, cała jego nadzieja była na marne.

Ale jeśli jednak miał rację...

Odgoniwszy natrętne myśli, ruszył dalej. Dzięki uprzejmości przyjaciela z dawnych lat mógł się tymczasowo zatrzymać w jego mieszkaniu, zanim podejmie decyzję, co dalej. Konieczność jej podjęcia jednak zbliżała się nieuchronnie... Nadal nie wiedział, co dokładnie zrobi, ale choć nie chciał się do tego przyznawać nawet sam przed sobą, zaczynał powoli tracić wiarę w to, że cokolwiek się uda. A jeśli się nie uda, nie było sensu tu zostawać. Może jeszcze zostać do chwili, gdy pani Truffaut będzie już zdolna prowadzić zajęcia, a potem wróci do Paryża, nie mówiąc nikomu nic o nadziei, która go zwiodła... Tak, to dobry pomysł. Nikt się o niczym nie dowie...

Miał już skręcić w kolejną ulicę, gdy nagle z ziemi, wprost przed nim, dosłownie wyrosło długie i szerokie pnącze.

— Co to jest?! — zawołał Samuel, instynktownie się cofając.

Rozejrzał się wokół, ale nie zauważył nic podejrzanego. Pnącze opadło na ziemię i jakby zaczęło wnikać w chodniku, ale nagle mężczyźnie mignęło przed oczami drugie, bardzo podobne, ale nie przytwierdzone do niczego. Jego źródło musiało się znajdować gdzieś za rogiem, po prawej, czyli dokładnie tam, gdzie Samuel zamierzał się udać.

Zaczął się gorączkowo zastanawiać, czy powinien iść dalej, czy może jednak nie zawrócić i nie spróbować udać się do mieszkania inną drogą. Co prawda nie znał miasta na tyle, by mieć stuprocentową pewność, że takową drogę znajdzie, ale miał nadzieję, że uprzejmość ludzi mu pomoże. A po tym, co widział w Paryżu, czuł, że nie warto sprawdzać dziwne rzeczy, jeśli nie chce się znaleźć w środku niebezpieczeństwa.

Zdecydował się więc zawrócić. Odwrócił się, po czym przeszedł parę kroków. Wtem kolejna roślina znalazła się przed nim i nagle poczuł potężne pchnięcie do tyłu. Odruchowo chwycił w ręce torbę przewieszoną przez ramię i zanim się zorientował, przeleciał z dobre dziesięć metrów i wylądował plecami na bruku. Z ulgą stwierdził, że jego głowie nic się nie stało, po czym podparł się rękami i przeszedł do pozycji siedzącej.

To, co wtedy ujrzał, sprawiło, że szczęka opadła mu z wrażenia. Przed nim znajdowały się trzy postacie, obserwujące siebie nawzajem. Dwie z nich wyglądały na dorosłe — ubrane w takie same skórzane kurtki, z powiewającymi włosami, wpatrywały się w trzecią postać. Ta wyglądała nieco dziwacznie – intensywnie niebieskie, roztrzepane włosy kontrastowały ze śniadą skórą i źle dobranymi pomarańczowymi ubraniami. Wokół niej kłębiło się parę grubych pnączy, które po chwili postać ruchem rąk posłała w kierunku dziewcząt. Jedna z nich na to wykonała gest wyglądający, jakby się chciała zasłonić. Po sekundzie Samuel zorientował się, że wcale się nie zasłaniała — to był bardziej skomplikowany ruch, a gdy go skończyła, z nagła zerwał się wiatr, który odpędził rośliny. Zanim pnącza dotarły do okolicznych budynków, niebieskowłosa osoba zatrzymała je.

Naturalny wróg. Księga 2: StrażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz