Pohalloweenowy dyżur u Snape'a_4

37 2 0
                                    

Droga do gabinetu opiekuna domu trwała strasznie długo, choć w rzeczywistości nie mogła zająć więcej niż kilku minut. Harry czuł się jednak tak, jakby kat prowadził go prosto na szubienicę. Przestraszone spojrzenia uczniów przemykających obok ich małej, dwuosobowej procesji nie poprawiały sytuacji.

Kiedy w końcu znaleźli się w tym samym okrągłym pokoju, w którym Harry zwykle otrzymywał kolejną dawkę uwag dotyczących swojego braku wiedzy, profesor Snape zatrzasnął za sobą głośno drzwi. Następnie ruchem ręki wskazał mu puste krzesło.

Harry niezwłocznie zajął swoje miejsce, czując jak dostaje gęsiej skórki na całym ciele. Co gorsza, profesor Snape nie usiadł przy swoim zawalonym różnymi rzeczami biurku jak zawsze, a zamiast tego oparł się tyłem o krawędź tegoż i spoglądał na chłopaka z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Harry jednak doskonale wyczuwał, że czarodziej jest wściekły.

Bo jego wzrok był "taki".

Chłopak nie potrafił dokładnie opisać uczucia jakie mu towarzyszyło, po prostu w tym spojrzeniu było coś, co wręcz krzyczało „NIEBEZPIECZEŃSTWO!". No i zazwyczaj profesor Snape przyglądał mu się tak wtedy, gdy Harry popełnił jakiś niewybaczalny błąd w wypracowaniu, który kosztował go dodatkowe pół strony następnego eseju. Choć teraz to chyba już dodatkowe pół rolki, o ile nie całą.

W końcu, gdy cisza przeciągała się już za długo nawet jak dla niego, Harry odezwał się pierwszy.

- Profesorze Snape, ja...

- Zamilcz, Potter i odzywaj się tylko, gdy zadam ci pytanie - rozkazał profesor Snape, przystając o krok lub dwa przed nim. Ciemne oczy dalej świdrowały chłopca badawczym spojrzeniem, a usta mężczyzny lekko się skrzywiły. - Dotarło?

Harry natychmiastowo pokiwał głową.

- No to od początku – profesor Snape lekko się pochylił. - Czemu opuścił pan śniadanie?

- N-na prośbę dyrektora Dumbledore'a – odparł Harry, dzielnie spoglądając w oczy swojego wychowawcy. Miał wrażenie, że tylko to go może teraz uratować. - Poprosił mnie, żebym przyprowadził profesor McGonagall. I żebym zaniósł mu przy okazji kamień do gabinetu.

- Kamień?

- Tak – Harry potwierdził. - Znalazł jakiś na ziemi i chciał go zachować. Taki... podobny do bursztynu.

Chwila ciszy.

- A gdzie jest ów kamień, panie Potter?

Harry odruchowo sięgnął do kieszeni swojej szaty, ale zaraz uświadomił sobie, że niczego w niej nie ma. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież zostawił kamień na półce w gabinecie tego...

- Ja... musiałem go zgubić. Przepraszam, profesorze – przyznał, odwracając na moment wzrok. Tylko na chwilę. By odepchnąć to obrzydliwe wspomnienie.

Usta profesora lekko się skrzywiły na ten widok.

- Dobrze, potem potwierdzę to u dyrektora osobiście. Dalej. Czemu nie ma pan na sobie regulaminowej szaty?

- Zamoczyła się, kiedy wpadłem w kałuże, więc ją zdjąłem – przyznał. - A potem i tak się ubrudziła...

- Czym?

Harry pokręcił głową.

- Nie wiem, profesorze. Wyglądało jak taki biały proszek. I strasznie śmierdziało...

Profesor w tym momencie skrzyżował ręce na piersi. Jego wzrok jednak ani na moment nie przeniósł się nigdzie indziej.

- Dlaczego nie pojawił się pan na zajęciach prowadzonych przez wicedyrektorkę McGonagall?

Harry Potter i Nowy PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz