Rozdział 5 (3.2)

375 21 1
                                    

Przerwa minęła szybciej, niż się tego spodziewała. Niechętnie stanęła na nogi i ówcześnie biorąc jeden głęboki oddech, udała się do wyjścia. Chwyciła za masywną złotą klamkę, nacisnęła ją i uchyliła jedno skrzydło. James stał po drugiej stronie korytarza twarzą zwrócony w kierunku drzwi, przez co pierwszym co zobaczyła po wyjściu, było jego surowe spojrzenie.

Wspólnie przeszli tę samą drogę, którą rano pokonała z Richardem, z tą różnicą, że wychodząc na zewnątrz skręcili w przeciwną stronę. Droga na miejsce treningu nigdy wcześniej nie wydawała jej się być tak długa, ale w towarzystwie Jamesa każda sekunda zdawała się trwać trzy razy tyle. Cisza między nimi wybrzmiewała tak mocno, że bicie dzwonów w południe wypadało przy tym blado. Spięte ciało rozluźniła dopiero wtedy, gdy na horyzoncie zaczęły wyłaniać się liczne tarcze strzelnicze ustawione w równym rzędzie.

Przywitała się kolejno z trenerem, a następnie z grupką dzieci uczęszczającą na zajęcia razem z nią. Były to dzieciaki pochodzące z niezbyt zamożnych rodzin, a które wykazywały niebywałe umiejętności strzeleckie, ale ze względu na ciężką sytuację materialną ich rodzice nie mogli pozwolić sobie na rozwijanie ich talentów.

To Amelie zapoczątkowała ten pomysł i nie żałowała ani odrobiny włożonego w niego wysiłku. Zapewne lepszą pomocą dla biedujących byłoby przekazanie pieniędzy wprost do ich portfeli, ale na to pałac nie mógł sobie pozwolić. Jedna dłoń otrzymująca pomoc wyciągnęłaby w ich stronę kolejne, prędzej czy później doprowadzając do katastrofy.

A tak? Może część z nich rozwinie się na tyle, by w pewnym momencie na poważnie pomyśleć o karierze sportowej i w efekcie dojść do etapu zawodów na szczeblu międzynarodowym? Wierzyła, że jeśli ktoś ma w sobie odpowiednią dozę samozaparcia, to wreszcie osiągnie wielkie rzeczy a ona będzie przeszczęśliwa mogąc dołożyć choć tak małą cegiełkę w ich drodze do sukcesu.

– Mamy dziś wspaniały dzień, nieprawdaż, Wasza Wysokość? – zapytał uprzejmie Owen i skłonił się na powitanie.

– Owszem – odpowiedziała z serdecznym uśmiechem. – Czy mój łuk dotarł?

– Tak, otrzymaliśmy go z samego rana.

– Mogłabym go zobaczyć?

– Oczywiście. Nolan zaraz go przyniesie, prawda Nolan? – zwrócił się do chłopaka, który stał kilka metrów dalej, a ten jedynie nieśmiało skinął głową i oddalił się.

– Jak on sobie radzi? Widać postępy?

– Zakwalifikował się, tak jak przewidywaliśmy – poinformował.

Księżniczka pisnęła i podskoczyła z radości, ale wtem opanowała się widząc, że niepotrzebnie odciągnęła tym uwagę dzieci od rozgrzewki.

– To wspaniale – powiedziała zniżając głos niemal do szeptu, aby nie powodować takiego zamieszania jak jeszcze chwilę temu. – Myślisz, że mu się spodoba?

– Jestem tego pewny, Wasza Wysokość – odpowiedział jeszcze bardziej poszerzając uśmiech.

Nolan wrócił po niespełna trzech minutach, dumnie dzierżąc w dłoniach nowiuteńki łuk klasyczny.

– Proszę – oznajmił wręczając go Amelie, a gdy ta go odebrała, jego oczy jakby na chwilę przygasły.

Podziękowała mu i odprowadziła wzrokiem, aż ten nie zajął miejsca przy wyznaczonej mu tarczy. Chwycił za jeden z wysłużonych łuków, które znajdowały się na wyposażeniu pałacu i zaczął strzelać do celu z tak ogromną precyzją, o jakiej wielu mogło jedynie pomarzyć.

Odłożyła nowy łuk na jeden ze stojaków i rozpoczęła przygotowania do treningu. Po krótkiej rozgrzewce nałożyła plastron na bark oraz mankiet na przedramię, aby chronić te miejsca przed niechcianymi uderzeniami cięciwy. Kołczan uzupełniła w strzały i zamocowała go na biodrach specjalnym paskiem. Na końcu wyposażyła się w skórkę, którą założyła na trzy palce prawej dłoni, która również stanowiła zabezpieczenie przed otarciami.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz