Rozdział 56 (13.7)

106 14 2
                                    

– Zostaniesz tu, a ja w międzyczasie poinformuję Benedicta, że źle się poczułaś i musisz wracać do pałacu – oznajmił twardo jednocześnie podnosząc się z do pozycji pionowej.

W jednej chwili był tuż obok, klęcząc u jej boku, a w drugiej stał kilka metrów dalej zapinając górny guzik marynarki. Amelie z zadartą głową śledziła jego ruchy, ale nie udało jej się ukryć zdezorientowania, w które wprawiła ją ta nagła zmiana postawy.

James był jej ochroniarzem, nie powinien odstępować jej na krok, choć jeszcze kilka tygodni temu sama próbowałaby go do tego nakłonić. Dlaczego teraz zmieniał zdanie?

– Zostawisz mnie? Samą? – zapytała tonem o oktawę wyższym od swego naturalnego.

– Jakiś problem? – Przekrzywił głowę. – Przecież nie zamierzasz stąd wychodzić, prawda?

– N-nie, ale...

– Później po ciebie wrócę i zadbam o to, byś dotarła do samochodu niezauważona – przerwał jej.

– W porządku, ale...

– Zamkniesz za mną drzwi i nie wpuścisz nikogo, kto nie jest mną. Rozumiemy się?

– Tak, tylko...

– Tylko co? – Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi i pytająco uniósł jedną brew.

Czyżby wreszcie był gotów poświęcić odrobinę czasu, by wysłuchać jej obaw?

Niemniej nie zamierzała rozmawiać z nim na straconej pozycji, gdy ten będzie oceniająco spoglądał na nią z góry. Pragnęła dyskutować z nim jak równy z równym.

Z głośnym stęknięciem podniosła się z podłogi asekuracyjnie przytrzymując się ściany, gdyż wciąż odczuwała skutki upojenia alkoholowego. W myślach przeklęła buty, które miała na sobie, bo te jedynie utrudniały już i tak wymagające zadanie. Tylko cud uchroni ją przed skręceniem kostki. Szurając stopami po posadzce niczym zawodowa łyżwiarka ruszyła w stronę Jamesa.

Niestety jej zdolności balansowania ciałem znacznie odbiegały od weteranów łyżwiarstwa, dlatego w następnej sekundzie straciła równowagę mknąć z zawrotną prędkością na spotkanie z umywalką. Zacisnęła powieki przygotowując się na impet uderzenia, ale ten nie nastąpił. Zamrugała zawzięcie wyostrzając zamglony wzrok, by wnet natrafić nim na zirytowany grymas Jamesa, który złapał ją w ułamku sekundy.

– Doceniłbym, gdybyś przestała się na mnie rzucać – mruknął mocniej zaciskając palce na jej ciele.

– A ja, gdybyś przestał wchodzić mi w drogę – odpyskowała, choć w głębi duszy wiedziała, że tylko dzięki niemu jej zęby wciąż pozostawały na swoim miejscu. Pospiesznie wyswobodziła się z jego palącego uścisku i ustawiła się w bezpiecznej odległości.

– Czy masz do powiedzenia coś jeszcze? Bo jeśli nie, to wolałbym nie tracić czasu na głupoty.

– Tak, wiele rzeczy, ale na tę chwilę wolałabym skupić się na jednej – wymamrotała ledwo składając zdanie. – Nie zostawisz mnie tu samej.

– A co według ciebie powinienem zrobić?

– Zabrać mnie ze sobą.

James wwiercał w nią swój przenikliwy wzrok, sprawiając, że znów poczuła się nieswojo. Dłonią wygładziła zmiętą sukienkę, która przez jej nieplanowane leżakowanie na podłodze nie prezentowała się najkorzystniej, a następnie subtelnie odchrząknęła.

– Nie – odpowiedział ponaglony, na co Amelie ściągnęła brwi.

– Jest ku temu jakiś konkretny powód?

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz