Rozdział 37 (10.4)

193 10 1
                                    

James był tak znużony ciągnącą się w nieskończoność grą, że ledwo hamował odruchy ziewania. Starał się zachować pełen profesjonalizm, ale przychodziło mu to z ogromnym trudem. Na okrągło wypatrywał zagrożenia ze strony pozostałych graczy znajdujących się na polu golfowym, ale nie zauważał niczego podejrzanego. Poza jedną niefortunną sytuacją, w której William próbował położyć łapy na ciele Amelie bez jej zgody, nie wydarzyło się kompletnie nic.

Początkowo wsłuchiwał się w ich niezobowiązujące rozmowy, ale im dłużej one trwały, tym mniej zainteresowany się stawał. Starał się wyłapywać jedynie jakieś alarmujące zlepków słów, które mogłyby wskazywać na potencjalne niebezpieczeństwo ze strony mężczyzny, ale niczego takiego nie udało mu się wychwycić.

Posłusznie chodził za nimi krok w krok, przemieszczając się do kolejnych dołków niczym cień. Przez moment miał wrażenie, jakby faktycznie zapomnieli o jego obecności. Z dziwną satysfakcją obserwował jak irytacja księżniczki rośnie z każdym chybionym strzałem i oddalaniem się w punktacji od swojego przeciwnika. Mimo tego, że założyli przyjazną potyczkę, widział, że księżniczka ceniła sobie ducha rywalizacji i nie potrafiła łatwo odpuszczać. Imponowała mu tym, choć niekiedy jej usilne dążenie do perfekcji było wręcz irytujące. Nie można być idealnym we wszystkich, a podejrzewał że już i tak miała w małym palcu więcej umiejętności niż typowy człowiek. Mógł się o to założyć, choć wiedział także, że przyszło jej za to zapłacić cenę, której on sam ponieść by nie potrafił.

Minuty przeradzały się w godziny, a ich rozgrywka ledwo przekroczyła połowę. Gdy Amelie zabierała się za dziesiąty dołek, była lekko zdyszana. Nie podejrzewał, by miało to miejsce za sprawą ruchu, którego nie było aż tak dużo, ale ze względu na niesprzyjające warunki atmosferyczne. Sądząc po pokaźnych zapasach wody, które przytargała tu na samym początku, martwiła się o odwodnienie, a teraz zauważał gęsią skórkę formującą się na jej przedramionach. Sam nie spodziewał się tak humorzastej pogody. Może wówczas zdecydowałby się na lżejszy garnitur, ale prawdę powiedziawszy, przyzwyczaił się nosić je niezależnie od panującego na zewnątrz ukropu.

– Zaczyna robić się zimno. Może powinniśmy na dziś zakończyć? – odezwała się kobieta potwierdzając jego wcześniejsze domysły.

– Został tylko jeden dołek, Amelie. Damy radę – podsumował jednocześnie zakładając ciepły sweter zapinany na guziki, który do tej pory jedynie spoczywał na jego ramionach w formie ozdoby.

Amelie nie mogła uwierzyć w nietakt mężczyzny, który zamiast zaoferować odzienie jej, postanowił założyć je sam. Ledwo panowała nad szczękaniem zębów, a Williamowi co najwyżej lekko zjeżyły się włoski na ramionach. Czy wymagała zbyt wiele? Czy na tym świecie nie było już mężczyzn, którzy wykazaliby się odrobiną pomyślunku?

Ciskając gromami w pochłoniętego grą mężczyznę, nie zauważyła innego, który skradał się do niej od tyłu. Jego obecność zarejestrowała dopiero w chwili, w której ciepły materiał otulił jej przemarznięte ramiona.

– Nie twierdziłeś przypadkiem, że nie jesteś dżentelmenem? – zagadnęła ciaśniej opatulając się pachnącą Jamesem marynarką.

– Nie jestem. Zgrzałem się i nie miałem gdzie odwiesić marynarki – wyjaśnił niedbale wzruszając ramionami.

– Wygodnie – cmoknęła w rozbawieniu nie mogąc pohamować uśmiechu pchającego się jej na usta.

Po raz kolejny przekonała się, że w Jamesie krążą jakieś ludzkie odruchy, choć ten wielokrotnie starał się jej ukrywać. Dlaczego to robił? Czy za maską oschłości skrywała się zupełnie inna osoba? Czy uda jej się wydobyć ją na powierzchnię?

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz