Rozdział 34 (10.1)

291 15 0
                                    


Wychodząc na skąpane w promieniach słonecznych trawiaste pole, Amelie pożałowała, że nie zabrała ze sobą czegoś, co skuteczniej uchroniłoby ją przed udarem. Wiedziona niezrozumiałym trendem wśród damskiego grona golfistek, a także potencjalną wygodą, zdecydowała się na biały daszek, który chronił jej oczy, ale zupełnie pomijał głowę. Na zewnątrz znajdowała się od niespełna minuty, a na jej czubku już odczuwała nieprzyjemne ciepło. Gdyby tylko mogła, na powrót wpełzłaby do wnętrza mercedesa, w którym wciąż panował kojący chłód po klimatyzacji, ale zakładając, że William Richardson był człowiekiem w równym stopniu ceniącym sobie punktualność co ona sama, nie miała na to czasu.

Bez zbędnego entuzjazmu przeszła na tył samochodu i niedbale oparła się o lśniącą czarną karoserię, czekając, aż James otworzy bagażnik, by następnie wyjąć należący do Amelie sprzęt golfowy. Nie uśmiechało jej się zajmować nim samodzielnie, gdyż w obawie przed odwodnieniem, prócz regularnego sprzętu, do torby wpakowała także kilka butelek wody, które sprawiały, iż niepozornie wyglądający pakunek ważył blisko ćwierć masy jej ciała. Wystarczyło, że przed wyjazdem sama musiała ją tam włożyć, gdy w okolicy nie było nikogo do pomocy, a ona sama postanowiła zjawić się przy samochodzie kilkanaście minut przed planowym odjazdem.

Mężczyzna jednym kliknięciem otworzył klapę, po czym przyjął bliźniaczą jej pozę. Wpatrywali się w siebie w milczeniu, ale żadne z nich nie wyciągnęło ręki, by zająć się bagażem.

– Jakiś problem? – zagadnął przekręcając głowę na bok.

– Nie pomożesz?

– Jestem twoim ochroniarzem, a nie chłopcem na posyłki.

– Wiem o tym, ale mógłbyś pomóc kobiecie w potrzebie, prawda? – odparła słodko, starając się wpłynąć na niego swym urokiem osobistym, który przeważnie działał na inne osoby.

– Dżentelmenem także nie jestem, a skoro udało ci się ją tu wpakować, to równie dobrze powinnaś poradzić sobie z jej wyjęciem.

– Mówisz poważnie? – jęknęła z niedowierzaniem, tracąc wcześniejszy zapał.

– A wyglądam jakbym żartował?

– Ależ ty uroczy... – wymamrotała pod nosem i z niezadowoleniem na twarzy chwyciła za paski torby.

– Słyszałem.

Stęknęła teatralnie, a następnie zrobiła to kilka kolejnych razy, niczym typowy mężczyzna podczas wymagającego treningu siłowego. Wyciągnęła ciężki pakunek i zamaszystym ruchem przerzuciła go sobie przez ramię. Niestety źle oceniła wagę przedmiotu, wobec czego zachwiała się, ledwo panując nad swą postawą. Boleśnie uderzyła biodrem o zderzak, który mimo niesprzyjającej doznaniom twardości, pozwolił jej ustać w pionie. Nagie i wilgotne udo prześlizgnęło się po lakierze, wydobywając z niego nieprzyjemny pisk. Syknęła cicho w reakcji na powstałe na skórze otarcie.

– To przedstawienie ma coś na celu? – zagadnął kompletnie nieporuszony James, zamykając klapę bagażnika i poprawiając mankiet koszuli, który wysunął się spod rękawa marynarki.

– Nie muszę ci się tłumaczyć – odburknęła paląc się ze wstydu i nie mogąc znaleźć lepszych słów, a także starając się pozbierać resztki roztrzaskanej w proch godności.

James uśmiechnął się kpiąco, ale nie skomentował tej jakże oklepanej odzywki.

Idąc wspólnie na wyznaczone miejsce, Amelie przerzucała torbę z jednego ramienia na drugie, aby równomiernie obciążać ciało, które nie należało do najbardziej wysportowanych. Mięśnie wręcz paliły ją od wysiłku, a skóra boleśnie pulsowała od wrzynających się pasów. Przystanęła na moment, zrzucając ciężar z barków, a następnie rozmasowała obolałe części ciała. Poważnie zaczęła rozważać pozostawienie obciążenia w punkcie, który w tej chwili mijali, ale obawiała się, że ten może zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach nim uda jej się po niego wrócić z pomocą.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz