Wsiadając do samochodu Amelie czuła się znacznie lżej niż przyjeżdżając tu, a przecież nie mogła zaliczyć randki do przesadnie udanych. Ale czy ktokolwiek mógłby się dziwić? Charles wprawdzie nie był tak zepsutym człowiekiem jak Kendric, ale nie sądziła, by mógł zniżyć się do jawnego wykorzystania jej osoby na własne cele. Przyznanie się do swoich motywacji jedynie nieznacznie złagodziło jego odbiór w oczach księżniczki. A jego zainteresowanie mężczyznami? Amelie należała do tolerancyjnych osób, ale czy potrafiłaby związać się z kimś takim i każdego dnia żyć w kłamstwie? Nie była przekonana.
James zajął miejsce za kierownicą, ale nim zdążył odpalić silnik, w kieszeni garnituru rozległo się wymowne brzęczenie. Ochroniarz sięgnął po telefon i przyjrzał się otrzymanemu powiadomieniu. Zmarszczył czoło, wyraźnie zdezorientowany.
– Co się dzieje? – zapytała nachylając się między przednimi fotelami.
– Powinnaś być teraz na jakichś przymiarkach? – zapytał odwracając się w jej stronę i podając telefon wraz z wyświetloną na ekranie wiadomością tekstową.
Amelie posłusznie wzięła od niego urządzenie i przeczytała prezentowaną informację. Przekręciła lewy nadgarstek, by móc przyjrzeć się dacie widniejącej na zegarku. Kolory na moment odpłynęły jej z twarzy, bo w istocie to dzisiaj wypadał termin, podczas którego wraz z krawcowymi miała wybrać krój sukienki na jej nadchodzące urodziny, ale ustalenia te poczyniła na długo przed schadzkami towarzyskimi zorganizowanymi przez jej ojca.
Matka ją zabije.
Od wielu lat nie przegapiła żadnego posiedzenia, apelu czy konferencji. Była zorganizowana i sumienna. To nie powinno mieć miejsca. A jednak... Może uszłoby jej to na sucho, gdyby Eleanor nie była jedną z osób doglądających całego procesu. Oczami wyobraźni widziała jej zniesmaczoną minę, którą lustrowała otoczenie i wyrażała wzgardę do tego, co nie szło zgodnie z jej planem.
Nie mogła winić nikogo innego za to niedopatrzenie, jedynie samą siebie.
– Cholera... – wypaliła najciszej jak się dało i zwróciła urządzenie swojemu ochroniarzowi, który w reakcji na jej przekleństwo uśmiechnął się półgębkiem. – Jak szybko potrafisz jechać?
– Niewystarczająco, by zjawić się tam piętnaście minut temu.
Amelie jęknęła głośno, sfrustrowana swoją niemocą. Wiedziała, że podróż w czasie jest niemożliwa, ale pytanie zadała automatycznie, kompletnie bez namysłu, chcąc sprawić wrażenie, jakby panowała nad sytuacją. Co powinna zrobić? Przyznać się do przeoczenia czy może zrzucić winę na Charlesa i przedłużającą się rozgrywkę w polo, która w rzeczywistości nijak miała się do całego zajścia?
Miała czas, aby przemyśleć strategię. Może nie było go zbyt wiele, ale te trzydzieści minut, w trakcie których powinni na powrót znaleźć się w pałacu, wystarczą w zupełności.
Większy problem pojawił się w chwili, gdy uzmysłowiła sobie, że nie przygotowała absolutnie żadnej propozycji kreacji na swoje urodziny. Była to czysta formalność, bo w większości przypadków i tak wygrywały projekty wskazane przez jej matkę. Eleanor uwielbiała przedstawiania, w których rzekomo rozważała pomysły Amelie na poważnie, ale do tej pory odrzucała każdy jeden z nich.
Dotarłszy do pałacu, księżniczka wypadła z samochodu niczym pocisk z procy i pognała do wejścia, nawet nie czekając na ochroniarza. Wiedziała, że ten podąży za nią niezależnie od jej instrukcji, dlatego nie zaprzątała sobie nim głowy.
– Miło, że wreszcie zaszczyciłaś nas swoją obecnością – usłyszała pretensjonalny głos matki, gdy tylko przekroczyła próg gabinetu.
Księżniczka poczuła się nieswojo, bo nie były tam same. Oprócz ich dwójki w pomieszczeniu kręcił się cały zespół krawcowych, złożony z kilkunastu osób, które wręcz tonęły w belach przeróżnych materiałów i przyborach krawieckich. Pozornie nie przykładały wagi do ich wymiany zdań, ale z doświadczenia wiedziała, że gdy tylko znajdą się na osobności, zaczną rozsiewać najświeższe plotki.
– Przepraszam za spóźnienie – odpowiedziała pokornie, na razie nie siląc się na żadne wyjaśnienia, gdyż po cichu liczyła, że ta jednak nie będzie robiła scen mając tak ogromną widownię, ale myślenie to okazało się zbyt optymistyczne.
– Dlaczego nie dopilnowałaś harmonogramu?
Amelie przełknęła ślinę, bo mimo tego, że rozważała dziesiątki możliwych dialogów z Eleanor, w finalnej konfrontacji strach i tak ją paraliżował. Widząc jej reakcję, wiedziała, że ma przechlapane, nim ta choćby wspomni o odpokutowaniu winy.
– J-ja... – zaczęła, lekko się jąkając, co spotkało się z jeszcze większą dezaprobatą ze strony matki. Eleanor od najmłodszych lat zwracała szczególną uwagę na jej dykcję, bogatość językową i poprawność wypowiedzi, choć to nie ona zajmowała się jej edukacją na co dzień, ale zawsze znajdowała chwilę, by wypunktować jej potknięcia.
Nim zdążyła się wytłumaczyć, do środka wparował James, kłaniając się na powitanie i nieświadomie ratując ją z opresji. Napięcie piętrzące się na jej barkach odrobinę zelżało, ale wiedziała, że wytchnienie to nie potrwa długo.
– Wasza Wysokość – odezwał się na wejściu, wyraźnie zwracając się do królowej, ale czujny wzrok skierował na Amelie. Tak jawny przejaw ignorancji w stosunku do Eleanor mógł ponieść za sobą nieprzyjemne konsekwencje, ale ta na szczęście nie poświęciła mu choćby grama zainteresowania, bo wciąż ciskała gromami w swoją córkę. – Proszę wybaczyć moje niedopatrzenie – dodał, a wtedy zarówno jej wzrok, jak i wzrok jej matki, w mgnieniu oka skupiły się na mężczyźnie.
– Twoje niedopatrzenie? – dopytywała ze zdziwieniem, a ten potakująco skinął głową.
– Księżniczka dopilnowała wszelkich terminów, wyraźnie wyznaczając granice dzisiejszego spotkania z Lordem Charlesem Hendersonem, ale ze względu na moją pomyłkę obraliśmy dłuższą drogę powrotną.
– Dłuższą drogę powrotną?
– Tak, nie jestem jeszcze w pełni zaznajomiony z miastem i jego okolicami.
Kobieta ściągnęła usta w dobrze znanym Amelie grymasie. Nie była przekonana do wersji wydarzeń prezentowanych przez Jamesa.
– Czy to prawda? – zapytała córkę, szukając potwierdzenia z jej ust.
– Tak – odpowiedziała, ale unikała spoglądania w stroną swojego ochroniarza, aby nie zdradzić swojego postępowania.
Znowu ją krył. Dlaczego?
– Dobrze więc... nie poświęcajmy temu tematowi więcej uwagi, niż to konieczne – zarządziła. – Nie zostało nam zbyt wiele czasu przez wasze spóźnienie, dlatego proponuję niezwłocznie zabrać się do pracy – oznajmiła wstając z wcześniej zajmowanego miejsca i podchodząc do jednego ze stołów, na których piętrzyły się próbki materiałów. – Myślałaś już może nad kolorem?
– Wciąż nie jestem pewna – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale może nim przystąpimy do działania, to mogłybyśmy wpierw odesłać Jamesa? Jestem przekonana, że nasze dzisiejsze zadanie nie znajduje się w kręgu jego zainteresowań i mógłby ten czas przeznaczyć na znacznie bardziej produktywne zajęcie.
– Nonsens. On jest w pracy, Amelie, a jego pracą jest twoja ochrona.
– Jesteśmy w pałacu, nie potrzebuję jej w tej chwili – argumentowała, bo choć z dwojga złego wolała spędzać czas z Jamesem, tak również nie chciała, by ten był światkiem kolejnego jej upokorzenia.
– Nie, ale potrzebujesz porady, a rady Jamesa mogą okazać się dla ciebie bardzo pomocne.
– Jakie rady?
Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Co takiego planowała Eleanor?
– Jest mężczyzną, prawda? Jeśli chcesz oczarować jednego z nich, z pewnością przydadzą ci się te prosto ze źródła – wyjaśniła. – Oprócz tego, gdy tylko skończymy, chciałabym z nim porozmawiać – dodała po chwili. – Mogę liczyć na twoje wsparcie? – Pytanie skierowała bezpośrednio do ochroniarza.
– Oczywiście, Wasza Wysokość – zapewnił wbijając w plecy Amelie niewidzialną szpilę, o której istnieniu pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy.
– Nie planuję nikogo oczarować... – księżniczka jęknęła zrezygnowana i błagalnie spojrzała na matkę.
– Przestań się mazać, Amelie – odpowiedziała kompletnie niewzruszona jej tonem. – Czeka nas ogrom pracy.
CZYTASZ
Królewski ochroniarz
RomanceAmelie od najmłodszych lat przygotowywała się do tego, by w przyszłości objąć tron. Nie spodziewała się jednak, że przyjdzie jej mierzyć się z perspektywą aranżowanego małżeństwa i to w dodatku pod czujnym okiem jej nowego ochroniarza. Dziewięć rand...