Rozdział 44 (12.2)

216 12 3
                                    

Gdy znalazła się za drzwiami, pognała przed siebie nie bacząc na żadne przeszkody wokół. Wzrok zaczął jej się rozmazywać ze względu na nadchodzące łzy. Nie chciała płakać, nie chciała, by Austin miał nad nią taką władzę, ale była za słaba. Jak miała reagować, gdy nawet najbliżsi uważali ją za kłamczuchę?

Przystanęła na moment nie mogąc złapać oddechu. Stres wręcz ją paraliżował, wracały demony z przeszłości. Nie potrafiła z nimi walczyć, choć psychologowie przekonywali ją o postępach. Ona sama starała się wyglądać na pogodzoną z rzeczywistością, ale nigdy jej się to nie udało. Przynajmniej nie w pełni.

Wsparła się na ścianie, spodziewając się upadku. Mrowiła ją skóra, miała problemy z oddychaniem. Drżącymi palcami przetarła mokre policzki i spróbowała unormować szalejący puls.

Nienawidziła ataków paniki. Sądziła, że je opanowała, ale wizyta Austina obudziła uśpione w niej emocje, sprawiając, że przeszłość powróciła ze zdwojoną mocą.

Może rodzice mieli rację? Jak miałaby zasiąść na tronie ze świadomością, że nie potrafi zapanować nad samą sobą? Czy mogłaby stanowić wzór do naśladowania, nawet jeśli zdarzały się chwile, w których nie potrafiła spojrzeć w lustro? W których wierzyła w rzucane w jej kierunku oszczerstwa?

Ile tak stała? Minutę? Dwie? A może minęło ich piętnaście? Gdyby miała zegarek, wówczas nie musiałaby zgadywać. Wiedziała jednak, że jej czas kurczył się nieubłaganie, więc nie mogła spędzić go na użalaniu się nad sobą.

W sekundę wyprostowała się, przygładziła kilka zagnieceń materiału w okolicy ud i żwawym krokiem udała się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra. Ze spuszczoną głową pokonywała kolejne metry, byle tylko ukryć dowody świadczące o niedawnym załamaniu. Pałac nie stanowił dla niej tajemnicy, znała każdy jego zakamarek, stąd też maszerowała niczym na autopilocie. Przemierzała korytarze w zawrotnym tempie, pragnąc jak najszybciej odciąć się od otoczenia.

Cel był niemal na wyciągnięcie ręki, wystarczyło jedynie po niego sięgnąć. Wystarczył metr, by księżniczka znalazła się na górnych korytarzach, odgrodzona od wścibskich członków personelu pałacowego. Przyspieszyła kroku, sądząc, że zwiększy tym samym swoje szanse na powodzenie w tym przedsięwzięciu, ale przeliczyła się.

W jednej chwili Amelie zmierzała przed siebie, a w drugiej jej twarz odbiła się od twardej klatki piersiowej człowieka, który stanął jej na drodze. Czyjeś dłonie zacisnęły się na jej ramionach i odsunęły ją na bezpieczną odległość.

– Księżniczko – wydukał zachrypnięty męski głos, który Amelie wnet rozpoznała.

– James – odparła na wydechu, próbując otrząsnąć się z szoku.

Czy on posiadał jakiś wewnętrzny radar, którym namierzał ją w najmniej korzystnym momencie?

Nie zauważyła nawet najdrobniejszego śladu po ich rozgrywce. Mężczyzna pachniał świeżością, tak odmienną od jego typowych perfum. Podejrzewała, że miało to miejsce za sprawą niedawnego prysznica, o którym świadczyły wciąż lekko wilgotne włosy. Zmienił nawet garnitur, choć na pierwszy rzut oka mógłby uchodzić on za ten sam. Amelie jednak była na tyle spostrzegawcza, że dostrzegła ten malutki szczegół.

– Płakałaś – stwierdził marszcząc brwi.

Amelie znów owinęła się swą ochronną warstwą, starając się zachować szczegóły zajścia dla siebie i nie wyjawiać zbyt wiele.

– Wydaje ci się – odpowiedziała dumnie zadzierając podbródek, by pokazać, że w panuje nad sytuacją, lecz nie pohamowała odruchu pociągnięcia nosem.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz