Rozdział 50 (13.1)

110 7 1
                                    

– To tu? – wyrwało się Amelie, gdy Winnica Ashbourne zaczęła wyłaniać się zza drzew.

James burknął coś w odpowiedzi, ale księżniczka już nie słuchała. Siedziała z nosem wlepionym w szybę i rozdziawionymi ustami, gdyż majestat tego miejsca wręcz porażał.

Żyła w pałacu, przepych towarzyszył jej na każdym kroku, ale plantacje winogron, których zieleń roztaczała się aż po horyzont czy też surowa ceglana zabudowa, której kolor wybijał się na tle licznych krzewów, stanowiły urzekający widok. Miała takie cudowności tuż przed nosem, a nigdy z nich nie skorzystała. Dlaczego wcześniej nie odwiedziła tego magicznego zakamarka? Przecież obiekt ten znajdował się na wyciągnięcie ręki od pałacu. Mało tego, rodzina Ashbourne od lat zaopatrywała winnicę pałacową w najwykwintniejsze wina w ich rejonie, stąd biznes ten nie był jej obcy. Kojarzyła ich nazwisko, widywała je na etykietach butelek, a mimo tego zignorowała je.

Czy Benedict uzna ją za ignorantkę? Wybaczy tę gafę?

Gdy byli już niemal na miejscu, ciche westchnienie wydobyło się z gardła Amelie. Chciałaby móc zostać tu na zawsze, zagubić się na ogromnej przestrzeni, by nikt więcej jej nie znalazł.

Ale... przecież miała ku temu okazję, prawda?

Przecież... Benedict zabiega o jej względy. Planował się jej oświadczyć.

Nie zamierzała wydawać na niego wyroku, a przynajmniej nie dopóki oficjalnie go nie pozna. Może słowa Austina były przesadzone albo też pomylił Benedicta z innym Benedictem, który podobnie jak ten dzisiejszy miał związek z przemysłem winiarskim. Istniał cień szansy, że założenie to okaże się prawdziwe, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Marny bo marny, ale wciąż jakiś.

Po raz pierwszy w głowie Amelie pojawiło się źdźbło pozytywnego myślenia. Wreszcie zauważyła swoją szansę, której nie zamierzała zmarnować. Wciąż będzie nosiła nazwisko Nightingale, wciąż będzie księżniczką, ale świat wielu możliwości stanie przed nią otworem.

Teoretycznie.

Zatrzymując się na podjeździe lekko ochłonęła. Nie spodziewała się tłumów zwiedzających, a ci ku jej niezadowoleniu wylewali się zza każdego rogu. Ze zdenerwowaniem przełknęła gęstą ślinę, która nieprzyjemnie zebrała się na dnie gardła.

Czy wyobraziła sobie zbyt wiele, zakładając, że oglądanie winnicy odbędzie się w kameralnym towarzystwie?

– Jest tu jakieś tylne wejście? Albo może pomyliliśmy adresy? – zapytała głupkowato, wciąż łudząc się, że uda jej się ominąć gapiów, którzy bez dwóch zdań wykwitną niczym grzyby po deszczu widząc ją wśród odwiedzających.

Nie było mowy o pomyłce. Ogromny szyld z logiem rodzinnej firmy Ashbourne'ów wisiał tuż nad wejściem, by nikt z zapuszczających się tu ludzi nie miał wątpliwości do kogo włości te należą.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł bez cienia emocji James, po czym zgrabnym ruchem wydostał się na zewnątrz.

Amelie czekała. Kolejne sekundy mijały, a jej obawy zamiast opadać, wzrastały.

Nienawidziła pojawiać się w zatłoczonych miejscach.

Z niewiadomej przyczyny jej obecność poruszała tłumy, choć nawet nie robiła nic nadzwyczajnego. Czuła się jak zwierze w zoo albo muzealny eksponat.

Nie spiesząc się wysunęła nogę na zewnątrz, za którą wnet podążyła reszta ciała. Speszona dziesiątkami par oczu kierującymi się w jej stronę, schowała się za Jamesem, którego pokaźna sylwetka była w stanie odgrodzić ją przynajmniej od połowy z nich.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz