Rozdział 57 (13.8)

86 10 1
                                    

Amelie odrobinę ochłonęła, wiedząc, że niebezpieczne poruszenie na wyższych kondygnacjach to zasługa ochroniarza, choć wściekłość na Jamesa jedynie się wzmogła. Być może jutro będzie zdolna spojrzeć na całokształt w innym świetle, ale teraz była rozedrgana i poirytowana do granic możliwości.

Wiedziona dziwnym impulsem doskoczyła do mężczyzny. Ten zlustrował ją podejrzliwie, ale nie odsunął się. Pozbawiona jakichkolwiek zahamowań dłońmi rozpoczęła dziką wędrówkę po górnych partiach jego ciała.

– Co robisz? – zapytał subtelnie próbując odpędzić się od jej nachalnych rąk.

– Szukam broni – poinformowała w pełnym skupieniu potrząsając klapami jego marynarki. – Bo masz ją przy sobie, tak?

– Po co ci broń? – dopytywał.

– Ach! Tu jest! – Wyciągnęła rękę, by złapać pistolet, ale dłoń Jamesa zacisnęła się na jej nadgarstku, uniemożliwiając wyciągnięcie przedmiotu.

– Po co ci broń, księżniczko?

Z unieruchomionymi rękami spojrzała na niego spod rzęs.

– Nie powinieneś dotykać księżniczki bez jej zgody – poinformowała z wyższością. – Właściwie nie powinieneś dotykać żadnej kobiety bez jej przyzwolenia. Gdzie twoje maniery? – cmoknęła z dezaprobatą.

– Tak, wiem, powtarzasz się – odburknął w znudzeniu przewracając oczami, po czym uwolnił ją z mocnego uścisku. – Ale to samo tyczy się mężczyzny, który jest uzbrojony. A teraz odpowiedz na pytanie.

– Jesteś pewny, że nie płynie w tobie królewska krew? Bardzo dobrze wychodzi ci rządzenie się.

James wyraźnie się spiął, ale nie była przekonana, która część jej wypowiedzi podziałała na niego w ten oto sposób.

– Wciąż czekam na odpowiedź – ponaglał niecierpliwie.

– Abym mogła strzelić sobie w głowę – wypaliła rozemocjonowana wymachując rękami. – Myślisz, że wytrzymam kolejnych pięć spotkań tego pokroju? I to w dodatku z kolejnym skandalem czającym się za rogiem? Jako sprawca potencjalnie jednego z nich powinieneś mi jej użyczyć bez zbędnego marudzenia.

– Od zawsze lubiłaś tak dramatyzować? Czy ta cecha twojego charakteru wyostrza się jedynie pod wpływem alkoholu?

– Ja dramatyzuję?! – uniosła się przykładając dłoń do klatki piersiowej. – Moje obawy wcale nie są bezpodstawne, James. Łazisz za mną krok w krok, więc widziałeś tyle samo co ja, jak nie więcej. Mam prawo być zdołowaną, rozczarowaną czy nawet złą – wypluła na jednym wydechu i lekko się zachwiała. – Daj mi go – poleciła wyciągając w jego stronę otwartą dłoń.

– Idź do samochodu – odpowiedział zamiast tego.

– Nie – odburknęła naburmuszona. – Nie wykonujesz moich poleceń, wobec czego ja nie zamierzam wykonywać twoich. Daj go – spróbowała ponownie wymownie zginając palce.

James zamaszystym ruchem odrzucił poły marynarki, ukazując pistolet za jedną z nich. Oczy Amelie zaświeciły w równym stopniu, co jego metaliczna powierzchnia pod wpływem światła rozchodzącego się po korytarzu. Niemal czuła jej chłód pod opuszkami palców oraz ciężar w dłoni.

Mężczyzna wyjął broń, obrócił ją kilka razy, sprawdził magazynek i z głośnym szczękiem włożył go z powrotem na jego miejsce. Amelie natomiast oglądała to przedstawienie z najwyższą fascynacją. Zdawało się, że pistolet stanowił przedłużenie jego kończyny, choć w rzeczywistości był to przecież osobny przedmiot. Nie mogła oderwać od niego wzroku, zahipnotyzowana nieplanowanym przedstawieniem.

Zaraz.

Co planowała osiągnąć? Przecież nie potrafiła posługiwać się bronią, nie mówiąc o tym, że w rzeczywistości nawet nie planowała jej używać. Czyżby za wszelką cenę próbowała coś sobie udowodnić? Czy chęć wygrywania potyczek z Jamesem kompletnie odebrała jej rozum?

Szczęk metalu rozbrzmiał ponownie.

Amelie wybałuszyła oczy jednocześnie cofając się pod ścianę.

– James? – zaczęła niepewnie wpatrując się w lufę wycelowaną w jej stronę. – Oszalałeś? – zapytała na pozór bez emocji, ale wewnątrz cała drżała.

– Idź do samochodu – powtórzył zniżając głos i wymownie kiwnął głową. – Teraz.

– Mógłbyś opuścić broń?

– A ty mogłabyś wreszcie ruszyć się z miejsca? – warknął.

– Nie, dopóki nie przestaniesz we mnie celować! – oburzyła się.

– W takim razie mamy mały problem.

– Nie, to ty masz problem, James – odburknęła. – Gdy tylko wrócimy do pałacu przekażę ci namiary na mojego terapeutę. Może wspólnie uda wam się zapanować nad twoimi morderczymi skłonnościami.

– Chyba marny z niego specjalista, skoro tobie nie pomógł ich wyleczyć.

– Do czego pijesz? – Skrzyżowała ręce na piersi.

– Masz wyjątkowo wybiórczą pamięć, księżniczko – parsknął namiastką śmiechu. – Już zapomniałaś jak mierzyłaś do mnie z łuku? Powiedziałaś też, że ludzie o zdrowych zmysłach uciekają, gdy ktoś obierze ich za cel, a ty wciąż tu stoisz. – Wzruszył ramionami. – Podwójny minus dla twojego terapeuty. Pomyśl nad jego zmianą.

– A powinnam pomyśleć też nad zmianą ochroniarza? – rzuciła zaczepnie.

– Więc teraz to ja jestem tym złym, tak? – prychnął. – Współczułem ci, bo bycie pod ciągłą obserwacją nie należy do najłatwiejszych. Kryłem cię, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja, a ty co robisz w zamian? Upijasz się w miejscu publicznym, otoczona blisko setką kompletnie nieznanych ci osób, z których znaczna część tylko czeka na twoje potknięcie, a teraz, gdy chcę cię stąd zabrać, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania się kolejnych plotek, ty nie masz zamiaru współpracować? Bardzo dojrzale z twojej strony – podsumował sarkastycznie, po czym zabezpieczył broń i schował ją pod marynarką.

Nie odpowiedziała.

Z rosnącym poczuciem winy przełknęła ślinę, która nagromadziła jej się w gardle. Wlepiając wzrok w ziemię ruszyła w stronę wyjścia, gdyż nie potrafiła spojrzeć mężczyźnie w oczy. Pozycja ta nie należała do najwygodniejszych, a nietypowe ułożenie głowy wzmogło zawroty. Potknęła się kolejny raz, ale szczęśliwie wciąż szła przy ścianie, którą wykorzystała jako podporę.

– Tylko nie wybij sobie zębów po drodze. – Usłyszała głoś zza pleców. – Tego nie będę w stanie tak łatwo wytłumaczyć.

Mimo nędznego humoru, uśmiechnęła się pod nosem, ale mężczyzna nie był w stanie tego zobaczyć.

Niespełna kilka minut później znaleźli się przy samochodzie, do którego Amelie wsiadła z gracją porównywalną do upadającego wora ziemniaków. Nim podniosła się do pozycji siedzącej minęło dobrych kilkanaście sekund, w których to jej dłonie nie chciały złapać przyczepności na wyświeconej tapicerce. Gdy misja zakończyła się sukcesem, na drodze pojawiła się kolejna przeszkoda w postaci pasów bezpieczeństwa. Kobieta zmagała się z nimi znacznie dłużej, a niecierpliwe sapanie Jamesa jedynie wywierało na niej większą presję. Wraz z głośnym kliknięciem zapięcia pasów rozbrzmiał warkot silnika, a następnie gwałtowne przyspieszenie wgniotło ją w oparcie.

Nie odzywała się do niego. Karała go milczeniem, choć nie była przekonana, czy zabieg ten stanowił dla niego jakąkolwiek karę. Może powinna zastosować odwrotną taktykę? Zagadywać go tak długo, aż ten nie będzie w stanie znieść jej głosu? Tylko jaki temat powinna podjąć? Nic nie przychodziło jej do głowy.

Wygodnie rozsiadła się w fotelu i oczyściła myśli, ale wtedy jej mózg odebrał sygnał, który niekoniecznie spodobał się żołądkowi. Subtelne kołysanie pojazdu sprawiało, że jej zawroty głowy wzmagały się a mdłości powracały. Przecież zwróciła już całą zawartość żołądka, więc dotychczasowe problemy powinny ustąpić. Ile jeszcze musiała cierpieć?

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz