15. Starszyzna.

402 36 16
                                    



 Rudowłosa leżała w pościeli i choć dopiero dobiegał wieczór, była wykończona.
Nic dziwnego. Nie tylko miała za sobą zlecenie, ale i pełną żaru chwilę ze swoim mężem. I to nie jedną... Bo, aż dwie.
Co prawda, zdążyła przekonać się o potencjale jego libido już wcześniej, ale wciąż ją zaskakiwał.
Kiedy wyszedł z łazienki, nie miał na sobie nic prócz dresowych spodni, które niezwiązane zsunęły się z jego bioder niebezpiecznie nisko — na tyle, by mogła zobaczyć doskonale wyrzeźbione podbrzusze, widoczne wyraźnie kości miednicy i ścieżynkę białych włosków, które prowadziły prosto pod materiał, jakby chciały zaprosić do poznania reszty jego sekretów.
Na samą myśl o tym znów zrobiła się czerwona, więc sięgnęła po poduszkę i zasłoniła nią twarz z wrażeniem, że nigdy do tego wszystkiego nie nawyknie.

Satoru uśmiechnął się wyraźnie zadowolony. Sposób, w jaki działał na swoją ukochaną, za każdym razem sprawiał mu nie lada przyjemność i łechtał jego męskie ego.
Gdyby tylko lata wcześniej wiedział, że umykała przed jego spojrzeniem właśnie dlatego, że wywierał na niej takie wrażenie...
Z uśmiechem pod nosem skierował swoje kroki w stronę łóżka, przysiadł na jego brzegu i wyrwał jaśka z jej dłoni.

— Czyżby ktoś miał tu ochotę na trzecią rundę? — Zagadnął z szerokim uśmiechem.

— Przestań! — Pisnęła, podciągając ku sobie kolana, jakby w tej pozycji podobnej do embrionalnej mogła zapewnić sobie bezpieczeństwo, przed jego wygłodniałymi dłońmi, wargami, spojrzeniem... — Nie byłam w stanie dojść sama do łóżka. Muszę odpocząć... Nogi wciąż mi drżą.

— Oh, taka słodka... — Mruknął, wspinając się głębiej na łóżko, tylko po to, by ułożyć dłoń na jej policzku i złożyć na jej wargach pełen czułości, przelotny pocałunek. Zaraz po tym ułożył się wygodnie na poduszkach i przyciągnął ją do siebie tak, by mogła swobodnie wtulić się w jego ciało.
Ruda głowa dziewczyny opadła na nagi tors mężczyzny, a drobne ramię przerzuciła przez jego pas i odetchnęła cicho widząc, że naprawdę nie miał już zamiaru brać od niej więcej...
Przez dłuższą chwilę odpoczywali w milczeniu. Hanabi wsłuchiwała się w rytm, który wybijało jego serce.
Był już spokojny i wyciszony, podobnie do niej.

— Hanabi? — W pewnym momencie głos mężczyzny przerwał panującą w jej sypialni ciszę. Lubiła jego brzmienie, potrafiło ukoić największe obawy.

— Tak? — Zagadnęła, zadzierając głowę ku górze, by móc mu się przyjrzeć. Czyżby jednak coś go gryzło? W końcu, kiedy zobaczyła go po powrocie do domu, wyglądał... Jakby czegoś się wystraszył. A to nie był częsty widok, w końcu Gojo Satoru nie trwożył się przed niczym.

— Kochasz mnie? — Zapytał wprost, a wyraz twarzy, jaki przybrał, omal nie złamał jej serca. Spoglądał na nią z góry, wsparty na poduszkach. Był spokojny, ale w jego oczach czaił się jakiś rodzaj smutku, którego zupełnie nie rozumiała.
Czyżby żałował swojej decyzji? Czy zrobiła coś, czego nie powinna była? Może nie dość wyraźnie okazywała mu swoje uczucia.
Sama nie wiedziała.

— Skąd to pytanie, przecież... Zostałam twoją żoną. Jestem przy tobie, pozwalam ci robić ze mną wszystkie te rzeczy, czy to nie jest oczywiste? — Spoglądała na niego ostrożnie, a kiedy westchnął ciężko i opuścił powieki, wydając się zrezygnowany, zagryzła mocno dolną wargę, nie mogąc znieść tego widoku.
Cierpiał, jak cierpiał w chwili kiedy Getō zdecydował się obrać inną ścieżkę.
Być może tak jak wtedy, gdy musiał odebrać mu życie. I nie chciała widzieć go w takim stanie.

— Chcę to usłyszeć z twoich ust Hanabi. Usłyszeć, że mnie kochasz i jesteś tylko moja. — Odparł, otwierając niespiesznie powieki i kolejny raz obdarzając ją tym kruszącym wszystkie lody spojrzeniem.

Gojo x Oc |PL| Zrozumieć KlątwęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz