Rozdział 33

922 119 29
                                    

Tim

Patrzyłem na zegarek zastanawiając się dlaczego do cholery nie ma jeszcze Lili, powinna być przede mną, bo moje dzisiejsze zajęcia trwały dwie godziny dłużej od jej. Dzwoniłem wielokrotnie na jej telefon, ale za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka, więc zaczynem wariować z niepokoju.

- Spokojnie, tatuśku… -  usłyszałem Sue, którą spiorunowałem wzrokiem. – Pewnie zagadała się z koleżankami po zajęciach.

- To nie w jej stylu. Gdyby tak było przynajmniej by mi o tym napisała, albo chociaż odebrała telefon… - odparłem po raz kolejny wykonując połączenie.

Po następnych dwóch godzinach zacząłem obdzwaniać szpitale przerażony nie na żarty, jednak w Nowym Jorku mogłem spędzić w ten sposób cały wieczór, tym bardziej że oczekiwanie na informacje trwało długo a jej otrzymanie graniczyło z cudem… Właśnie wtedy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłem obcy numer. Odebrałem połącznie drżącymi palcami, próbując wyrzucić z głowy moment kiedy dzwonili do mnie w sprawie wypadku i śmierci taty.

- Tak słucham?

- Pan Tim Kane? – służbowy głos w słuchawce sprawił że niemal się porzygałem

„Na drodze krajowej numer 40 miał miejsce wypadek…” dudniło mi w głowie

- Tak to ja.

- Czyli dobrze się dodzwoniliśmy. Mamy pański numer od przyjaciółki panny Lilianne Veeris, Megan Cassidy. Z kolei numer do niej uzyskaliśmy od Rebekhi Veeris, która jest jedną z ostatnich żyjących krewnych Lilianne, zgadza się? – mężczyzna gadał jakby czytał z kartki, a ja czułem że za chwilę eksploduje z niepokoju.

- Co się stało? Proszę mi powiedzieć…

- Jest pan partnerem, ojcem dziecka, tak?

- Tak - odparłem zniecierpliwiony -  Co się stało?

- Proszę wybaczyć, ale to procedury – w dupie miałem jego procedury. Miałem za to wielką ochotę zacząć wrzeszczeć, ale jedynie odchrząknąłem, kiedy kontynuował - Panna Veeris miała dzisiaj wypadek samochodowy. Przebywa obecnie w śpiączce w szpitalu Lennox Hill, prosilibyśmy aby niezwłocznie przyjechał pan na miejsce…

- Żyje? – udało mi się wydusić. Czułem że za moment się poryczę i nie wiedziałem co zrobię jeśli coś jej się stało…

- Tak, ale jest w ciężkim stanie. Jednak najbardziej martwimy się o pana dziecko, możliwe że trzeba będzie podjąć parę trudnych decyzji i podpisać dokumenty, proszę wziąć dowód osobisty i zjawić się jak najszybciej… - miałem chęć zabić tego faceta gołymi rękami. Mówił do mnie jakby w grę wchodziło podpisanie umowy na kupno odkurzacza, a właśnie przed chwilą moje życie znowu się zawaliło. Ale ona żyła… tylko to się liczyło…

Zakończyłem rozmowę próbując być twardy. Musiałem, bo ona wciąż żyła. Żyła. Powtarzałem sobie to w myślach kiedy mówiłem Sue, że jadę do szpitala bo Lili miała wypadek. Sophie została z dzieciakami na górze, gdy wziąłem portfel, dokumenty i pojechałem do szpitala, wciąż powtarzając sobie, że ona żyje. A dopóki ona żyła, ja również mogłem oddychać, prawda?

***

Siedziałem przy jej łóżku trzymając ją za rękę. Aparatura pikała, a ja nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin modląc się aby w końcu otworzyła oczy.

Żyła i to było najważniejsze. Lekarze mówili że prędzej czy później powinna się obudzić, i mimo tego że była mocno poobijana i miała dość poważny uraz głowy jej stan w tym momencie był już stabilny. Ja jednak wciąż odchodziłem od zmysłów nie wiedząc kiedy to nastąpi. Była w śpiączce, a ja wystarczająco dużo nasłuchałem się o ludziach którzy przebywali w takim stanie przez wiele lat, więc byłem przerażony jak cholera.

TearsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz