Lilianne
Obecnie
- Do ciebie czy do mnie? - James dotknął mojego kolana, na co westchnęłam z irytacją.
- Przecież wiesz, że nigdy nikogo do siebie nie zapraszam, ponad to do ciebie też nie pojadę. Mogłabym się co najwyżej zgodzić na hotel, chociaż po ostatnim nie wiem czy mam na to ochotę - powiedziałam wymownie, zerkając na swoją złotą bransoletkę, którą bawiłam się palcami.
- Kochanie daj spokój - jego ręka sunęła wzdłuż mojego uda, więc dałam mu po łapach, aby nie pozwalał sobie na zbyt wiele. Westchnął i zabrał dłoń - Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
- Nie wiem, czy jest cokolwiek co mógłbyś zrobić - wypaliłam uśmiechając się do niego sztucznie.
- Proszę... - powiedział błagalnym tonem więc zerknęłam na niego z nutą zainteresowania i satysfakcji. Lubiłam kiedy mężczyźni mnie błagali, a już szczególnie tacy jak James. Był ode mnie sporo starszy, miał trzydzieści trzy lata, a ja dwadzieścia, ale musiałam przyznać, że lubiłam starszych mężczyzn. Myślę, że poniekąd rekompensowali mi brak ojca, ale starałam się w to nie zagłębiać. Jednak poza różnicą wieku byliśmy do siebie bardzo podobni. James był nieprzyzwoicie przystojnym blondynem z milionami na koncie i podobnie jak ja pochodził ze szlacheckiej rodziny, oboje byliśmy zepsuci, obrzydliwie bogaci, beznadziejnie samotni i mieliśmy obsesje na punkcie władzy i dominacji. Łamanie go było bardzo przyjemne. Lubiłam sprawiać, że ten władczy, trzydziestokilkuletni mężczyzna, który na co dzień rozstawiał ludzi po kątach w swojej własnej firmie, w łóżku zamieniał się w uległego chłopca robiącego dokładnie to, co mu każę.
- Proszę... - powtórzył wpatrując się we mnie błagalnie swoimi stalowymi oczami, od patrzenia w które większość kobiet dostawało białej gorączki. Ale ja nie byłam jedną z nich.
- Zawieź mnie do domu - powiedziałam znudzonym, ale jednocześnie rozkazującym tonem.
- Lilianne, daj spokój...
- Nie zamierzam się powtarzać - dodałam patrząc na niego surowo, na co tylko westchnął, ale po kilku minutach jego Rolls Royce zaparkował pod moim domem.
Wyszłam bez słowa, lekceważąc to co do mnie mówił, mimo że zdawałam sobie sprawę z tego, iż zachowywałam się jak suka. Teoretycznie James nie zrobił nic złego, bardzo mi się podobał i był naprawdę świetną partią, ponad to w łóżku było całkiem ciekawie, ale miałam swoje zasady, których kazałam mu przestrzegać. Zasadą numer jeden było to że ja dominowałam, a ostatnim razem to on próbował przejąć kontrolę, co bardzo mi się nie spodobało, mimo że nie był brutalny, ani nie próbował wziąć mnie siłą. No cóż, jeszcze tego by brakowało. Wiedziałam jednak, że mężczyźni lubią być górą w łóżku, lubią przejmować inicjatywę i potrzebują chociaż czasami poczuć się jak samiec alfa, a przy mnie to było trudne, a właściwie niemożliwe.
Moje upodobanie nie wzięły się z traumatycznych przeżyć, nikt nigdy nie skrzywdził mnie w ten sposób. Ja po prostu taka byłam, lubiłam trzymać facetów na krótkiej smyczy, przynajmniej w łóżku, lubiłam ostry, mało romantyczny seks, i nigdy się nie przywiązywałam, jednocześnie dając mężczyznom jasne granice, których kategorycznie nie pozwalałam im przekraczać. A na dłuższą metę żaden z nich tego nie wytrzymywał.
Weszłam do mojego wielkiego, pustego domu i padłam na kanapę rozglądając się po irytująco perfekcyjnym wnętrzu. Siedziałam przez chwilę patrząc na markowe meble i złote dodatki, zatopiłam stopy w swoim jedwabnym dywanie i westchnęłam ze zmęczeniem, odpinając złotą bransoletkę i wysadzany diamentami naszyjnik od Cartiera.
Wstałam i podeszłam do wielkiego lustra znajdującego się w salonie, wpatrując się w swoją twarz. Wiedziałam, że niespotykanie jasne oczy odziedziczyłam po ojcu, mimo że już dawno temu zapomniałam jak wyglądał, lub jak brzmiał jego głos. Platynowe włosy były czymś co zostało mi po mamie, podobnie jak pełne usta i wysokie kości policzkowe.
Byłam samotna. Nie miałam nikogo i zaczęłam się zastanawiać, czy być może jednak nie powinnam zadzwonić do Jamesa, aby wypełnił choć po części tą pustkę w moim wnętrzu. Wzięłam telefon do ręki, a wtedy jak na zawołanie dostałam smsa od mojej najlepszej przyjaciółki, jakby nawet zupełnie nieświadomie, z tego cholernego zadupia na którym obecnie przebywała, zamierzała chronić mnie przed popełnieniem głupstwa.
Uśmiechnęłam się i zerknęłam na wysłaną przez nią fotografię. Betty wyglądała jak zwykle ślicznie, i o ile mnie śmiało można nazwać królową lodu z tymi platynowymi włosami, jasną skórą i jasnymi oczami, o tyle Betty była ogniem. Jej czerwone włosy rozwiewał wiatr, a bursztynowo brązowe oczy błyszczały z ekscytacji. Na głowie miała kowbojski kapelusz, a na ramiona zarzuciła jakąś gigantyczną, ubłoconą koszulę. Pozowała na tle swojego rancza, tuż za nią wypasały się konie, a wielki drewniany dom sprawiał wręcz bajkowe wrażenie, tym bardziej w połączeniu z wysokimi szczytami gór, które można było dostrzec z oddali. Betty trzymała konia za uzdę jedną dłonią, drugą miała uniesioną w zwycięskim geście, a uśmiechała się tak szeroko, że aż się zaśmiałam.
- Wow - powiedziałam do siebie i westchnęłam z rozmarzeniem.
Lili: Mam nadzieję, że ta koszula należy do jakiegoś nieprzyzwoicie seksownego (obecnie nagiego) ubłoconego kowboja, który zarzucił cię na swoje lasso, kochana.
Betty: Chciałabym ale póki co, mimo że to ja jestem ubłocona i nieprzyzwoicie seksowna, żaden nie chce się skusić! :(
Parsknęłam śmiechem biorąc się za odpisywanie
Lili: Co za ślepe dranie. Jak tam wpadnę to wezmę cię w obroty i pokażę im co stracili. A przede wszystkim jeden szczególnie krótkowzroczny blondas.
Betty: Blondas jest bezwzględny, nie mam już do niego siły. Potrzebuję cię, siostro!
Westchnęłam kręcąc głową. Oj Betty, Betty....
Betty była zupełnie inna ode mnie i o ile ja nigdy się nie przywiązywałam do mężczyzn, ona przywiązywała się za bardzo. A właściwie do jednego mężczyzny. Od dziecka była beznadziejnie zakochana w chłopaku, który był przyrodnim bratem jej... brata. Skrzywiłam się na myśl o tym w jak beznadziejnej sytuacji jest moja przyjaciółka, tym bardziej, że ten facet zdecydowanie nie odwzajemniał jej uczucia. Mimo że nie byli spokrewnieni to i tak traktował ją jak siostrę, a to labirynt z którego nie ma wyjścia... Biedaczka.
Lili: Pamiętaj, że jesteś silna, a poza tym skop mu tyłek - zasłużył sobie jak mało kto. Nie daj się i pokaż mu, że nie znajdzie na całym świecie gorętszej KOBIETY i już nie jesteś tamtą małą dziewczynką sprzed kilku lat.
Betty: Jutro założę moje ultrakrótkie spodenki do jogi i zacznę się rozciągać przypadkiem akurat tuż pod jego nosem. Niech dupek wie co stracił!
Lili: To mi się podoba, do boju!
Zaśmiałam się, kiedy Betty przysłała mi serduszka i umięśnione emotki, a później zerknęłam na panoramę mojego miasta. Nowy Jork dzieliło od Utah kilka stref czasowych i tysiące mil. A co gdybym wpadła do mojej przyjaciółki na krótki urlop? Pomogłabym jej z tym blond-gnojkiem, odpoczęła i nauczyła się jeździć konno, co od zawsze było moim marzeniem... To jej ranczo znajdowało się w totalnej dziczy, u podnóża Gór Skalistych. Brzmiało równie ciekawie co przerażająco, ale co mi tam.
Uśmiechnęłam się na myśl o reakcji mojej przyjaciółki, kiedy powiem jej że w tym roku Dziki Zachód jest nasz.
CZYTASZ
Tears
Romance18+❤ ZAKOŃCZONA ❤ Przed korektą Lilienne od zawsze była zimna, nieczuła i pozbawiona wrażliwości - szczególnie w kwestii mężczyzn. Seks był dla niej rozrywką, złamane męskie serca - utrapieniem, romantyzm - żenującą bzdurą, a miłość wyświechtanym f...