Rozdział 25 (8.4)

303 16 1
                                    

Kilkanaście minut później Amelie została przedstawiona pozostałym członkom drużyny. Nigdy nie miała wybitnej pamięci do imion, więc nawet nie starała się ich zapamiętywać. Znacznie lepiej radziła sobie z twarzami, ale i to czasami bywało trudne. Będąc osobą publiczną, w każdym miesiącu poznawała dziesiątki nowych osób, więc jej magazyn pamięciowy pękał w szwach i nie był w stanie pomieścić wiele więcej.

Z tego powodu była wdzięczna osobie, która wyposażyła każdego gracza w specjalne opaski, których dwa kolory pozwalały bez problemu rozeznać się w tym, kto będzie stanowił jej sojusznika, a kto rywala. W profesjonalnych rozgrywkach rozróżnienie to zazwyczaj zapewniały koszulki drużynowe wraz z numerami graczy, ale żadna z osób, które poznała, nie była zawodowcem, choć nie przeszkadzało im to w tym, by właśnie na takich się kreować.

Początkowo poczuła silne obawy przed zbliżającym się meczem, bo przyjdzie jej zmierzyć się z samymi mężczyznami. Wkrótce jednak oprzytomniała i nakazała sobie nie porzucać wiary w siebie i swoje umiejętności. Chciała udowodnić Charlesowi, że się mylił, a nie zrobi tego, jeśli pozwoli, by jego światopogląd wpłynął na jej występ.

Po założeniu ochraniaczy na piszczele, kolana i łokcie, a także założeniu kasku jeździeckiego, Amelie spróbowała wdrapać się na konia, ale nie potrafiła znaleźć dobrego ułożenia ciała. Do tej pory ilekroć natrafiała na problemy, znajdowało się co najmniej kilkanaście osób gotowych nieść jej pomoc, a by stać się niezależną, zdecydowała się poprosić o wykonanie drewnianego stołka. Niestety nie miała go teraz przy sobie. Może gdyby Charles nie był tak zajęty prężeniem się na siodle, aby zaimponować jej swoimi umiejętnościami jeździeckimi, wówczas zauważyłby, że potrzebuje asysty.

Nieważne... Poradzi sobie sama. Koń i tak był mniejszy niż Aurora, więc po kilku dodatkowych próbach na pewno da radę. Nie będzie to pierwsza przeciwność losu, z którą przyjdzie jej się zmierzyć i nie pozwoli, by tak błaha sprawa wpłynęła na jej komfort. Zaparła się mocniej o strzemię, rękę przerzuciła przez siodło i spróbowała ponownie, ale i tym razem na dała rady zająć wyznaczonego miejsca.

Coś się w niej zagotowało. Starała się opanować emocje, ale bezskutecznie. Nie była w stanie dłużej powstrzymać opryskliwego komentarza, który cisnął się jej na usta.

– Co za bezmyślny pozer, nawet nie pomógł mi w... – zaczęła, ale w tej samej chwili poczuła silne dłonie łapiące ją w pasie, które ją uciszyły.

Wzrok odruchowo skierowała na Charlesa, który teraz znajdował się około pięćdziesięciu metrów przed nią i ani na moment nie zaprzestał swoich popisów.

Odchrząknęła, umiejscowiła się wygodnie, po czym spojrzała przez ramię, aby natrafić na intensywnie brązowe spojrzenie Jamesa, w którym dostrzegła iskrę rozbawienia.

– Dziękuję – odparła lekko speszona zaistniałą sytuacją.

– Proponuję, abyś nie zwracała się tak do niego podczas gry.

– Nie grasz z nami?

– Nie dostałem oficjalnego zaproszenia – wyjaśnił.

Dopiero po usłyszeniu odpowiedzi, Amelie zrozumiała, jak bezsensowne zadała pytanie. Przecież widziała na własne oczy, że drużyny zostały już obsadzone i nie było w nich miejsca na dodatkowego gracza. Niemniej cieszyła się, że James nie wypomniał jej braku logicznego myślenia, o które sekundę temu obwiniała Charlesa.

– Twoja strata – oznajmiła zadzierając głowę. – Założę się, że będziemy się świetnie bawić... – wydukała już ze znacznie mniejszym entuzjazmem i przewróciła oczami.

– Widzę, że sarkazm wchodzi ci w krew – nabijał się.

– Poznałeś Kendrica, prawda?

– Poznałem, choć wolałbym, abyś nie przypominała mi o jego istnieniu – odpowiedział z wyraźnym grymasem na twarzy, który rozbawił Amelie.

– Czyżby nie przypadł ci do gustu? – drążyła dalej lekko odbiegając od tematu.

– Myślałem, że dość jasno dałem ci to do zrozumienia.

Przez głowę Amelie przetoczył się ciąg obrazów z jej poprzedniego spotkania. Mimo tego, że było to jedno z bardziej traumatycznych przeżyć, potrafiła wyprzeć je z umysłu. Nie potrafiła jednak zapomnieć bliskości Jamesa, której wówczas doświadczyła. Tego, jak jego dłonie zaciskały się na jej talii, a ciepło ciała przenikało wprost do jej wnętrza.

Odchrząknęła nieznacznie, chcąc jak najszybciej pozbyć się suchości w gardle.

– Tak się składa, że jego towarzystwo również nie napawało mnie radością, a wyobraź sobie co czuję, gdy pomyślę, że mogłabym z nim stanąć przed ołtarzem.

– Mam nadzieję, że nie rozważasz jego kandydatury na poważnie... – skomentował z westchnieniem. – Choć mając na uwadze twój popis sprzed paru minut, nie byłbym znowu aż tak zaskoczony – rzucił nonszalancko.

– Może powinnam? – zapytała zirytowana jego przytykiem. – Naginaj granice dalej, James, a przyjmę jego oświadczyny tylko dlatego, by widzieć jak cierpisz – zagroziła uważnie lustrując jego reakcję.

Kącik ust Jamesa powędrował ku górze, po czym mężczyzna spuścił wzrok, by przyjrzeć się swoim butom. Gdy uniósł go ponownie, Amelie zauważyła w nim nagłą zmianę. Bił od niego chłód, którego jeszcze przed chwilą tam nie było.

– Zagroź mi jeszcze raz, księżniczko, a zacznę je naginać tyko po to, byś cierpiała razem ze mną – oznajmił powodując, że przez ciało Amelie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. – Wiedz, że nie jestem osobą, która rzuca słowa na wiatr.

– Żartowałam, James – sprostowała, czując nagłą potrzebę, by to zrobić.

– A ja nie. Gdybym podchodził lekką ręką do każdego zagrożenia, wówczas nie byłbym twoim ochroniarzem – wyjaśnił spokojnie. – Wiem, że nie miałaś nic złego na myśli, jednak będzie to jedyny raz, gdy puszczę taki komentarz mimo uszu. Szanuję cię i oczekuję, że w zamian otrzymam to samo.

Amelie nie była w stanie znaleźć słów, które stanowiłyby właściwą odpowiedź, dlatego jedynie skinęła głową, czując rosnące zawstydzenie.

Dlaczego ich relacja musiała być tak trudna? I dlaczego w jego towarzystwie stawała się tak impulsywna? Nigdy nie miewała z tym problemów. Była opanowana i wysławiała się z klasą, a teraz budowana latami otoczka pękała w zatrważającym tempie.

Obiecała sobie, że gdy tylko znajdzie się w odosobnieniu poświęci dłuższą chwilę na analizę tego zjawiska.

– Powinnaś już jechać – zakomunikował patrząc jej prosto w oczy, a po niedawnym wzburzeniu nie było już śladu. – Wygląda na to, że Charles nie ma zamiaru czekać na ciebie w nieskończoność.

Amelie podążyła wzrokiem w kierunku, w który wpatrywał się James i zauważyła, że mężczyzna, o którym wspomniał jej ochroniarz, niecierpliwie machał w ich stronę chcąc zwrócić na siebie ich uwagę.

– Zaczekaj na mnie, to nie powinno zająć mi dużo czasu.

– Nigdzie się nie wybieram, księżniczko.

Po tych słowach ściągnęła konia za wodzę i pognała w stronę reszty drużyny.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz