Ludzie są jak rzeki.
Woda we wszystkich jednakowa, ale rzeka może być wąska, bystra, szeroka, spokojna, leniwa, ciemna, mętna, czysta. Tak samo jest z ludźmi.
Lew Tołstoj
Dumbledore wydawał się zaskoczony jego wizytą i Harry omijałby dyrektora szerokim łukiem, gdyby miał inną możliwość. Musiał jednak spotkać się z mężczyzną przed weekendowym wyjściem do Hogsmeade, zanim wybuchnie piekło. Snape uważał również, że to dobre posunięcie, więc usiadł na jednym z krzeseł w gabinecie dyrektora i uprzejmie odmówił herbaty. Oraz cytrynowych dropsów.
- Co cię sprowadza, drogi chłopcze? – spytał Dumbledore.
- Uhm – zaczął Harry niepewnie. – Wiem, że normalnie w weekendy jestem wie pan u kogo, robiąc co – rzucił, starając się uśmiechnąć. – Ale muszę kupić książki i kilka rzeczy, które są mi potrzebne do nauki. Malfoy zgodził się ze mną, że w ten weekend się nie spotkamy. Będę oczywiście starał się ćwiczyć sam w zamku – dodał pospiesznie, chociaż nie planował ujawniać, że przetrzymywał w Hogwarcie szpadę.
Im mniej wiedział dyrektor, tym lepiej było dla nich. Liczył, że Dumbledore jak zawsze uzna, że pewnie będzie się lenił, korzystając z wolnego. Prawdę powiedziawszy pojęcia nie miał, co miałby robić w Hogsmeade. Lucjusz przysyłał mu prezenty i teraz nie potrzebował nawet nowych ubrań. Mógł tylko czekać na minę ciotki Petunii, kiedy dostrzeże drogie materiały, z których zrobiono jego koszule i spodnie. Mugole nie posiadali podobnych.
Planował włóczyć się po Hogsmeade po prostu blisko Snape'a. Ron i Hermiona mieli stanowić dla niego doskonała przykrywkę. Przecież zawsze wszędzie chodzili razem i chociaż tak nie było przez ostatnich kilka tygodni – nikt nie wydawał się zauważać tego. Może zakładano, że przesiadywał z Hermioną w bibliotece.
- Coś konkretnego? Masz tytuły ksiąg? – spytał Dumbledore ciekawie.
Harry przygryzł wnętrze policzka.
- Gdzieś mam zapisane – skłamał, czerwieniąc się lekko.
Dyrektor uśmiechnął się do niego ze zrozumieniem, a potem na jego twarzy pojawił się wyraz pełnej troski i zmartwienia. Harry doskonale to znał.
- A twoje sny? – spytał dyrektor.
- Nie powtórzyły się – odparł. – Nie wie pan co tak go rozgniewało? – zainteresował się.
I miał wrażenie, że nie usłyszy prawdy. Dumledore w końcu nigdy mu o niczym nie mówił. Nie było powodu, aby to się miało nagle zmienić.
- Nie, niestety – westchnął dyrektor.
I mężczyzna nadal na niego patrzył, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Harry jadał pięć posiłków tygodniowo z Lucjuszem Malfoyem, nic nie było w stanie go poruszyć. Nie był nawet świadom jak bardzo się zmienił, dopóki Dumbledore nie zaczął spoglądać na niego badawczo, a on nie rozluźnił wszystkich mięśni twarzy, aby pokazać po sobie jak najmniej. Lucjusz przeważnie spinał się, dlatego jego rysy wydawały się tak ostre i kanciaste. Linie mięśni wzdłuż szczęki po prostu były tak bardzo widoczne. Odkrył to paradoksalnie wtedy, kiedy mężczyzna odprężył się przy nim pierwszy raz.
I pewnie nie powinien myśleć o seksie w gabinecie dyrektora.
- Jak lekcje z Lucjuszem? Robisz postępy? – spytał Dumbledore i to wcale nie było tak delikatne.
Albo Harry wcześniej nie rozumiał znaczenia tych bezpośrednich pytań. Może dyrektor zawsze rozmawiał z nim w ten sposób, obserwując go badawczo. Umykały mu jednak słowa, znaczenia i spojrzenia. Do niedawna nic nie miało drugiego dna, ale z każdym dniem zdawał sobie coraz bardziej sprawę jak ślepy był.