"Są ludzie, którzy rozsiewają światło. I są ludzie, którzy wszystko zaciemniają."
Phil Bosmans
Prolog
W ciemności było słychać tylko trzask gałązek pod stopami napastników i nawoływania, które zdawały się dobiegać z każdej strony. Ktoś dysząc niemiłosiernie głośno przebiegł obok Harry'ego, ukrytego wśród korzeni jednego z drzew. Noc działała na jego korzyść, choć nie był pewny czy w Zakazanym Lesie kiedykolwiek panuje dzień. Zbyt gęste korony drzew powstrzymywały promienie słońca, przed rozjaśnieniem wszystkiego poniżej. Właśnie dlatego roślinność była tutaj tak uboga, poza sporadycznymi prześwitami polan.
Młody czarodziej ze wszystkich sił walczył z przymusem zaczerpnięcia powietrza. Wyczerpany po długiej ucieczce postanowił ukryć się w ciemności i przeczekać aż Śmierciożercy oddalą się. Tuż obok niego Ron przyciskał do siebie różdżkę, jakby tylko ona mogła ich uratować. Prawda była jednak inna. Mieli zbyt wielu przeciwników - Harry zdał sobie z tego sprawę już w parę sekund po tym, jak usłyszał charakterystyczny dźwięk wielu aportacji. Trzask ten nie był mu obcy - prawie rok wcześniej doświadczył tego dziwnego uczucia zakrzywiania przestrzeni, gdy zwolennicy Voldemorta pojawiali się na pamiętnym cmentarzu.
Nie zastanawiając się więc skąd wzięli się tutaj Śmierciożercy, ani dlaczego Snape zwabił ich na skraj Zakazanego Lasu, by odbyli swój szlaban - młody Potter pociągnął swojego przyjaciela w ciemność. Droga do Hogwartu była bowiem odcięta.
Zapewne mogliby jakoś dać znać dyrektorowi o niebezpieczeństwie, które im groziło, ale użycie magii równało się z dekonspiracją. Kolejnym powodem była chyba jedyna cenna informacja, którą przekazał im Hagrid podczas zajęć Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Zwabione przez zaklęcia mogły okazać się jeszcze większym zagrożeniem, niż Śmierciożercy, którzy przecież nie zamierzali ich pożreć i strawić.
– Chyba już poszli – wyszeptał Ron, gdy zrobiło się ciszej.
Harry dał mu znak, by rudzielec się schował, ale ciemność miała również swoje złe strony. Tak jak podejrzewał młody Potter, któryś z prześladowców używał zaklęcia wytężającego słuch i po chwili ponownie zmuszeni byli do ucieczki. Tym razem w stronę Hogwartu, choć w mroku trudno było dokładnie określić kierunek.
– Rozdzielamy się! – krzyknął w pewnym momencie do Rona, gdy mijali znajomy wąwóz.
Wybraniec miał nadzieję, że Śmierciożercy pobiegną za nim, dając tym samym wytchnienie przyjacielowi. Natychmiast jednak zdał sobie sprawę z pomyłki. Zdecydowana większość popędziła bowiem za wyższym i lepiej widocznym Ronem. Sam zastanawiał się czy nie zmienić kierunku i nie dogonić przyjaciela, ale świszczący oddech za nim utwierdził go w przekonaniu, że nie jest sam. Próbował w ciemności dojrzeć przeciwnika, ale szata Śmierciożercy i jej nieskazitelna czerń utrudniały nawet rozpoznanie kształtu. Gdyby nie odgłos łamanych gałązek, nie zorientowałby się, że nie jest sam.
Płuca płonęły mu już żywym ogniem, a gardło piekło niemiłosiernie. Omdlałe z wysiłku mięśnie ruszały się bardziej z przyzwyczajenia, niż woli, która powoli słabła. Jednak chęć przeżycia pchała go do przodu, więc parł w mrok. Po pewnym czasie wykonał jeden nieostrożny ruch i potknął się o wystający korzeń. Kostka zapiekła go, a wytrącona z dłoni różdżka upadła.
Nieznajomy stanął nad nim i Harry był pewien, że trzyma go w szachu.
- Lumos – szepnął czarodziej, oświetlając twarz Gryfona. – Pan Potter, idealnie – wymruczał zadowolony Lucjusz Malfoy, którego nie sposób było nie poznać po głosie. – Mój Pan będzie zadowolony – dodał całkiem niepotrzebnie.
Harry zadrżał, szukając wciąż różdżki, zamiast jednak niej namacał dłonią krótki patyk. Niewiele się namyślając skierował go w stronę Malfoya, który roześmiał się nieprzyjemnie.
– Co chcesz zrobić tym patyczkiem? Podrapać się? – zaszydził.
Zaklęcie przestało działać, więc Gryfon dał sobie czas, by przyzwyczaić się do ciemności. Po czym mocniej chwycił patyk, jakby był jego ostatnią deską ratunku i obserwował czubek różdżki Malfoya. Skoro Śmierciożerca nie użył jeszcze zaklęcia, które by go unieruchomiło, to może udałoby mu się jakoś wydostać z tej sytuacji. Dotąd zawsze znalazło się jakieś inne wyjście, dzięki któremu dawał sobie radę. Nie tracąc nadziei i wzmacniając chwyt podbił różdżkę Malfoya. Ten bez chwili namysłu, uderzył w patyk, który Harry obrócił ruchem samego tylko nadgarstka i wbił go w środek dłoni mężczyzny. Z ust przeciwnika wydobył się głuchy jęk, więc uderzenie musiało być silniejsze, niż młody Potter przypuszczał. Cokolwiek jednak by to nie było, różdżka Malfoya wypadła mu w rąk.
Harry poczuł niesamowitą satysfakcję, która jednak szybko minęła, gdy zdał sobie sprawę, że jego położenie niewiele się zmieniło. Teraz obaj nie mieli różdżek, ale Malfoy był wyższy i silniejszy. Na domiar tego, ktoś zbliżał się szybko w ich kierunku.
– Potter, odczołgaj się gdzieś i siedź cicho – wysyczał mężczyzna, a Harry zamarł nie rozumiejąc.
Nie kazał sobie jednak dwa razy powtarzać.
Malfoy przywołał różdżkę jakimś nieznanym zaklęciem, które nie przypominało w niczym zwykłego accio i zawrócił bez słowa. Chwilę później musiał spotkać się z drugim Śmierciożercą, bo odgłosy biegu ucichły.– Złapaliście go? – zapytał zimno.
– Nie, Panie – odpowiedział usłużnie drugi mężczyzna.
– Potter się wam wymknął. On, dzieciak, wam, siedmiu dorosłym czystokrwistym czarodziejom – syczał coraz natarczywiej.
Mężczyzna skulił się, choć Malfoy nawet nie podniósł głosu.
– Panie, nie mieliśmy żadnych szans w tych ciemnościach…
– Będziesz tłumaczył się Czarnemu Panu, nie mnie – rzucił sucho.
Po chwili, do uszu Harry'ego dobiegł odgłos aportacji.