Rozdział 8 - Przyjaźń

296 17 3
                                    

Komu tysiące lat nie mówią nic, niech w ciemności niewiedzy żyje z dnia na dzień.

Johann Wolfgang Goethe

Maść od Snape'a śmierdziała niemiłosiernie i powinien był przypuszczać, że skoro nie dostanie do wypicia jakiegoś okropnego eliksiru i tak odcierpi tę dobroć mistrza eliksirów. Wycofania się do swojego pokoju nie chciał traktować jako ucieczki, ale nie potrafił tego inaczej nazwać. Lucjusz mówił niewiele, zachowując przeważnie ciszę podczas ich spotkań, ale każde jego słowo wyznaczało się nieść ze sobą treść. Harry nie przepadał za jej wagą.

Gdyby miał lepsze odpowiedzi, gdyby Lucjusz nie wzbudzał takiego zamętu, zapewne o wiele lepiej by im się rozmawiało. Chociaż pewnie nie powinien starać się nawet nawiązywać dialogu ze śmierciożercą. Początkowo miał nadzieję, że Malfoy przez przypadek coś ujawni, ale mężczyzna był zbyt na to sprytny. Wydawał się też całkiem zorientowany co do tego co robiły obie strony i jak do tej pory nie próbował go wmanewrować w żadne zdradzanie tajemnic zakonu. Harry nie wiedział zresztą wiele, bo Dumbledore nie zdradzał mu swoich planów.

Ciche pukanie do drzwi go zaskoczyło. Sięgnął po różdżkę niemal od razu, sycząc tylko z bólu. Zacisnął jednak na niej palce, kiedy podniósł się z łóżka.

Lucjusz stał tyłem do drzwi, jakby bardziej był zainteresowany obrazem jednego ze swoich przodków.

- Tak? – spytał niepewnie Harry.

- Zastanawiałem się czy zamierzasz zagłodzić się dla przykładu czy jednak wolisz wcześniejszą kolację – rzucił Malfoy, odwracając się w końcu w jego stronę.

Wiedział więc, że Harry nie tknął obiadu i pewnie podesłałby też skrzata po niego, ale w dworze nie było tych stworzeń.

- A kiedy moglibyśmy zjeść kolację? – spytał niepewnie.

- Za dziesięć minut – rzucił Lucjusz, kierując się z powrotem na parter.

Harry zamknął za sobą i podążył za nim, zainteresowany tym jak jedzenie pojawiało się we dworze. Malfoy nie gotował – tego był pewien. Mężczyzna nie miałby na to czasu przed południem, kiedy ćwiczyli. Ogień w kominku zapłonął jasno zielonkawo i zapach potraw wypełnił jadalnię, gdy stanęli w drzwiach. Malfoy podniósł tace, kładąc je na stole i usiadł u szczytu, sugestywnie patrząc na krzesło, które Harry zajmował kilka godzin wcześniej.

- Jeśli prawa ręka boli cię ,aż tak bardzo, sugeruję użycie lewej. Jutro zaczniemy zaklęcia – rzucił Lucjusz, niepotrzebnie przypominając mu, że dzisiejszy dzień był dopiero początkiem.

Maść Snape'a ogrzewała jego skórę przyjemnie i uśmierzała trochę ból, ale i tak jego staw nie był w pełni ruchomy. Hermiona znała zaklęcia, które mogłaby rzucić na jego pióro, aby robiło same notatki. Chociaż z drugiej strony może notowałaby za niego, skoro sytuacja była kryzysowa i nie doprowadził się do tego stanu z własnej głupoty.

Lucjusz jadł w milczeniu, przecinając co większe kawałki mięsa z taką łatwością z jaką ostrze jego szpady świstało w powietrzu. Kiedy Harry na niego patrzył, dostrzegał, że to opanowanie, którego tak nienawidził u Malfoya seniora musiało przyjść z treningiem. Draco miał nadal problem z ukrywaniem swoich emocji, chociaż z łatwością manipulował jego własnymi, kiedy chciał spowodować bójkę.

Malfoy spojrzał na niego znad talerza, przyłapując go na gapieniu się. I pewnie powinien być ostrożniejszy, bo to nie był pierwszy raz.

- Nie uczysz Draco – rzucił tylko, bo jedynie to miał nadal w pamięci.

- Nie ma talentu – stwierdził Lucjusz, jakby to nie miało dla niego znaczenia.

- Nie chcesz, żeby był Mistrzem Gildii po tobie? – zdziwił się Harry.

SZERMIERZ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz