ROZDZIAŁ X

62 10 1
                                    

LUKE

            Spatium otaczał tylko las. Nie ważne, w którą stronę Luke by nie poszedł, w końcu i tak natrafiłby na budynek. Mimo to nigdy nie czuł się tam jak w klatce. Jakby nie patrząc, nigdzie nie był bardziej wolny, niż na tej pozornie zamkniętej przestrzeni. Posiadłość sama w sobie nie była mała, a otaczający ją teren, rozciągał się kilometrami. Gdyby nie znał Sophie tak dobrze, szukałby jej godzinami, zanim natrafiłby na wystającą z pod ziemi, małą skałę, ukrytą w cieniu drzew. Dziewczyna wybrała sobie to miejsce, jako swój prywatny, cichy zagajnik. Inni na ogół do niego nie zaglądali, bo nie było tam nic interesującego. Na około rosło kilka sosen i parę krzewów jagód, a w oddali słychać było szumiący strumień. Cokolwiek w tym miejscu zauroczyło Sophie, sprawiało że przychodziła tam, ilekroć miała dość zgiełku i otaczających ją ludzi. Kiedy pogodziła się z tym, że jednak jest jedna osoba, na której jej zależy, pokazała je także Luke'owi. 

            Dziewczyna leżała na głazie z podkurczonymi nogami, wbijając wściekłe spojrzenie w niebo, przebijające przez korony drzew. Jej pierś unosiła się i odadała, tak rytmicznie, jakby odliczała poszczególne wdechy.

Luke oparł się o drzewo, myśląc od czego zacząć. Rozmowa z nią, nigdy nie należała do łatwych. Wystarczyło jedno nieprzemyślane słowo, żeby nadepnąć jej na odcisk. Pod pewnymi względami byli niezwykle podobni.

― Nie musisz nic mówić ― uprzedziła go. Nie musiała nawet słyszeć jego kroków. Dar rozpoznawania aury spektryków, pozwalał jej wyczuć jego obecność. ― Słychać twoje rozczarowane westchnienie z kilometra ― mruknęła, podnosząc się do siadu. ― Miałam wyluzować, ale nic na to nie poradzę. Taka jestem i już. Nie przestanę o nich walczyć, jeśli o to ci chodzi.

― Wiem i nie powinnaś ― rzucił, zbliżając się do niej i zajmując miejsce obok. ― Tylko musisz ustalić priorytety.

― Gdybyś miał okazję porozmawiać z matką, nie poświęciłbyś wszystkiego, żeby to zrobić?

Luke wiedział, że to pytanie retoryczne. Traktował pamięć o swojej matce, jak dogmat. Od zawsze widział ją jako wojowniczkę poległą w walce, która poświęciła wszystko dla dobra ludzkości. Pół życia dążył do tego, by być jak ona. Oprócz Atkinsa nikogo nie podziwiał, w podobnym stopniu, co Cary. Dawno przebaczył jej, że zostawiła go na ziemi z mężczyzną, którego nie potrafił nazwać ojcem. Wiedział, że nie miała innego wyjścia. Chciał wierzyć, że nie była taka jak jego ojciec i gdyby mogła, nigdy by go nie opuściła. Czasami jednak przychodziły wątpliwości, które sprawiały, że nie potrafił szczerze odpowiedzieć na pytanie Sophie.

― Zrobiłbym wszystko, co w granicach moich sił ― przyznał. ― A ty swoje przekraczasz. Nie chcę, żebyś znowu wpadła w obsesję ― podsumował, czując że zbaczają z tematu. Tu przecież nie chodziło o niego.

― To nie była obsesja ― pokręciła bezsilnie głową, jakby nie wierzyła, że wciąż tak uważał. ― Naprawdę chcesz się ze mną kłócić? Nie masz lepszych rzeczy do roboty? ― spytała, a on postanowił odpuścić. Stąpał po zbyt cienkim lodzie. ― Obiecałam, że nieco zwolnię, więc to zrobię.

Popatrzyła na niego z wyrzutem, a on wzruszył ramionami, co miało znaczyć, że może robić, co chce.

Zaczął się zbierać.

― Skończyłeś już prawić kazanie i sobie idziesz, co? ― spytała kpiąco, co w jej języku miało znaczyć „zostań ze mną". Nigdy wprost nie pokazywała, że czegoś potrzebuje. Zupełnie jakby bała się, że jeśli odsłoni choć kawałek swojego wnętrza, ktoś ją postrzeli. Luke wrócił się, kręcąc głową z dezaprobatą.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz