ROZDZIAŁ I

107 8 2
                                    

LUKE

Zacisnął palce na stalowej rękojeści sztyletu. Broń swobodnie leżała w jego dłoni, stanowiąc naturalne przedłużenie ręki. Pod opuszkami czuł wyżłobiony wizerunek orła. Pochylił głowę, by obrzucić spojrzeniem rubinowe oczy ptaka, połyskujące w blasku słońca. Ostrze było prezentem od Atkinsa na jego trzynaste urodziny. Dyrektor podarował mu je, by poskramiając swoją moc, równocześnie ćwiczył się w walce.

Nie posiadasz energii. Jesteś nią, mawiał wówczas mężczyzna.

Sądził, że zachowanie równowagi pomiędzy mową ciała, a siłą ducha pomoże chłopcu ponownie zaufać samemu sobie. Najwyraźniej miał rację, skoro w ciągu następnych lat, Luke nauczył się wszystkiego, co powinien dorastający spektryk.

I znacznie więcej.

Nabierając do płuc rześkiego powietrza, rozluźnił barki, przygotowując się do uderzenia. Kątem oka obserwował cel, dopóki nie nabrał pewności, że zdoła precyzyjnie trafić ostrzem w sam jego środek. Ponownie spiął wszystkie mięśnie i w mgnieniu oka, biorąc zamach zza pleców, wypuścił sztylet z dłoni. W tym samym czasie drugą dłoń skierował na kolejny cel i wyzwolił płomień. Żywioł szalejący w jego wnętrzu tylko czekał na znak do ataku.

Zawsze lubił moment, w którym zwalniał kraty, trzymające żar w zamknięciu. To jak ogień posłusznie przeskakiwał nad jego palcami, gdy świadomie pozwalał mu uderzyć, sprawując całkowitą kontrolę nad jego egzystencją.

Kiedy ostrze z ponurym świstem wślizgnęło się w ciało jednego z manekinów, ogień uczepił się drugiego. Luke uśmiechnął się z satysfakcją, gdy płomienie rozeszły się po skórzanym obiciu.

Całkiem nieźle, pomyślał, ponownie wyciągając dłoń w kierunku kukły, by stłumić rozrastający się żar. Burnov z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby doszczętnie spalił jego sprzęt. Kapitan i tak zwykł narzekać, że nie mają go zbyt wiele.

Wyobraził sobie, jak płomienie kurczą się pod wpływem odcięcia dostępu do tlenu. Jak syczą, powoli gasnąc i zmieniają się w dym. Po latach ćwiczeń wydawało się to dziecinnie proste. Przychodziło tak naturalnie, że czasem zapominał, jak wiele pracy kosztowało go wyuczenie tego schematu.

Ile wycierpiał, by stać się tym, kim był teraz.

― Uważasz, że to w porządku? ― usłyszał za sobą melodyjny głos. Dźwięk rozniósł się dookoła, razem z ciepłym wiatrem, nadciągającym od strony strumienia przepływającego przez las. Luke doskonale wiedział, kto stoi za nim. Na całym świecie istniała tylko jedna osoba poruszająca się tak bezszelestnie, że nie mógł usłyszeć jej kroków. Zamiast jednak odwrócić się w jej kierunku, ruszył ku manekinowi, w którego piersi wciąż sterczał sztylet. ― Trenować bez pozostałych, a potem wymagać, żeby ci dorównali?

Luke zatrzymał się przed kukłą i płynnym ruchem wyrwał ostrze z jej trzewi. Przez ułamek sekundy zobaczył na rękojeści odbicie własnych, zielonych oczu. Zdusił w sobie głęboko skrywany wstręt do ich koloru, po czym obrócił się z gracją, obdarzając Sophie czymś na kształt niewymuszonego uśmiechu.

Dziewczyna stała kilka stóp od niego z rękami założonymi na piersi. Miała na sobie szary sweter, który prawie w całości zasłaniały jej czarne włosy ciągnące się prostymi pasmami, aż pod żebra. Zmierzyła go wyrachowanym spojrzeniem głęboko brązowych oczu. Zupełnie jakby naprawdę miała mu za złe, że trenował sam, choć przecież zazwyczaj ćwiczył samotnie. Tylko czasem umawiali się, by wzajemnie przetestować swoje umiejętności. To było jednak na długo przed powstaniem drużyny.

― Bez obaw, Keihana raczej nie ukradnie ci posady lidera ― mruknęła niemal kąśliwie, a on westchnął, przewracając oczami. Postanowił jednak zignorować ten drobny przytyk, wsuwając sztylet za pasek dresowych spodni, które zwykle zakładał na treningi. Już w dniu kiedy się poznali, wiedział, że trafił na osobę z płomiennym temperamentem. Zwykle jednak mu to nie przeszkadzało, bo myśleli podobnie. Kiedy jednak dochodziło między nimi do sporów, zwykle porzucali temat, wiedząc, że żadne z nich nie wygra. Pod względem uporu byli do siebie zbyt podobni.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz