ROZDZIAŁ XXXVII

28 5 0
                                    

CODY

Zatoka sama w sobie ciągnęła się kilometrami, ale będąc dziećmi, spędzali czas głównie nad drewnianą zaporą, dzielącą rzekę od zalewu. Nazywali to miejsce Czarną Plażą, ponieważ piasek pod wpływem pyłu wulkanicznego, przybrał w tamtym miejscu intensywny, ciemny kolor. Podczas drogi z głównego placu, wydawało mu się, że całe wieki nie odwiedzał ich kryjówki. Ścieżka, którą niegdyś codziennie biegał, całkowicie zarosła paprociami i pnączami zwisającymi z drzew. Jedyne potężny baobab, który służył im niegdyś za punkt widokowy, nie uległ wpływowi czasu. Był na tyle wysoki, by móc zobaczyć z niego dużą część miasta, w tym drogę z zamku oraz wejście do lasu. W ten sposób zawsze wiedział, czy guwernant zaczął go szukać.

            Cody pogrążył się we wspomnieniach do tego stopnia, że niemal nie zauważył Mykaili siedzącej na kładce, której część zatopiona była w rwącym nurcie rzeki. Ona natomiast wydawał się go wypatrywać. Przez moment znów wyglądała jak rządna przygód ośmiolatka, a nie ważny członek Królewskiej Gwardii.

― Hej ― rzuciła, podnosząc się i otrzepując mundurowe spodnie. ― Już myślałam, że nie przyjdziesz.

Miała na sobie niebieski komplet, który armia ubierała tylko na ważne wydarzenia. Składał się z prostych długich spodni oraz koszuli o wysokim kołnierzu. Przez pierś przebiegała jej skórzana przepaska utrzymująca przy ciele noże.

― Nie... ― odparł z uśmiechem. ― Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.

            Dziewczyna podeszła bliżej, wychodząc na brzeg. Jej włosy skapane w popołudniowym słońcu, nie wydawały się tak ciemne, jak kiedy byli mali. Pośród pojedynczych pasm wplątane miała pióra i białe paciorki. Blizna przecinająca poziomo jej nos, niemal całkowicie gubiła się na tle jej uśmiechniętej twarzy.

― Więc... ― zaczęła. ― Ile mamy czasu? ― spytała, nieco zbijając go z tropu. ― Znaczy, o której musisz być z powrotem na placu ― wyjaśniła, widząc jego zagubioną minę.

― Ah, tak, wybacz ― rzucił, starając się otrząsnąć i nie wyjść na tak wielkiego durnia, jakim w rzeczywistości był. ― Cóż, niewiele... Pewnie pół godziny, ale możesz pójść ze mną na oficjalne przywitanie ― wzruszył obojętnie ramionami, choć wewnątrz czuł, jak dygoczą mu wszystkie mięśnie. Chciał spędzić z nią tyle czasu, ile to tylko było możliwe, ale już po jej przepraszającej minie, wiedział, że się przeliczył.

― Chciałabym ― przyznała. ― Naprawdę, ale mam wachtę przy wjeździe do miasta. Tak mnie urządził mój ojczulek ― wtrąciła niechętnie, przechodząc obok niego i zajmując miejsce na przewalonym pniu drzewa. Cody ruszył za nią, by również dać nogom chwilę odpoczynku.

― Wciąż tak cię strofuje?

― Odkąd dostałam tytuł podporucznika, trochę odpuścił ― przyznała ze śmiechem. ― Teraz skupia się na karierze Hanalei.

― Taa ― mruknął Cody. ― Awansował na strażnika portalu i w zmowie z moim bratem, nieźle dał nam popalić ― przyznał.

― Naprawdę? Najwidoczniej ci się należało ― zaśmiała się zaczepnie, jak miała w zwyczaju. Lubiła mu dokuczać, ale nie w sposób, który mógłby naprawdę go urazić. Zawsze robiła to tak, że koniec końców śmiali się we dwoje.

― Dzięki ― mruknął w odpowiedzi.

― A tak poważnie. Co ten mój durny brat wam zrobił?

            Opowiedział jej w skrócie o drobnym zamieszaniu przy portalu i tym, jak musieli przedzierać się przez pół Krainy, żeby w końcu znaleźć się w Amnis. Pominął jednak część o Północnej Osadzie, przypominając sobie prośbę dziadka. Skoro Aakarshan uważał, że tak będzie najlepiej, musiał spróbować mu zaufać w tej kwestii.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz