ROZDZIAŁ XXXIV

37 5 0
                                    

CODY

Nie lubił tradycyjnych, dworskich ubrań. Były sztywne i grube, co często przy miejscowej temperaturze oznaczało dla niego pływanie we własnym pocie. Nie pierwszy raz zatęsknił za ubraniami, które szyła Ralian. Mimo to wcisnął się w zestaw lnianych strojów z wyposażenia domków gościnnych, po czym wypadł na zewnątrz, kierując się w stronę dziedzińca. Niebieskie frędzle na jego koszuli, drażniły go przy każdym kroku, a nogawki spodni były tak długie, że podwinął je do połowy łydek jeszcze nim zszedł z pomostu na piaszczystą plażę.

Nie chciał wysłuchiwać o przygotowaniach do ceremonii namaszczenia Diega. Teraz, kiedy z ogromną trudnością dotarł do celu, miał ochotę tylko wyjść na taras swojego domku i mocząc nogi w chłodnej wodzie, wypić drinka lub dwa. Zamiast tego czekało go mnóstwo przymiarek oraz innych nudnych rzeczy, które nie obchodziły go nawet w najmniejszym stopniu. Z jakiegoś powodu jednak jego matce na nich zależało. Zazwyczaj nie wiele obchodziły go narzekania z jej strony. Po prostu wysłuchiwał ich, kiwając głową, wiedząc, że nie warto kłócić się podczas tak krótkiego pobytu w domu. Jednak podczas tej wizyty nie chciał podpaść jeszcze bardziej.  I tak była zestresowana przygotowaniami.

Cody przeszedł przez główną bramę, z uśmiechem salutując strażnikom, którzy znali go od dzieciństwa. W brew wszystkiemu całkiem lubił Amnis. Podobało mu się spędzanie czasu z Obdarowanymi, na których twarzach zawsze pojawiał się uśmiech, gdy żartobliwie ich zagadywał. Ludzie spoza snobistycznych dworskich kręgów nie odbierali tego jako robienie z siebie głupka. A nawet jeśli, wydawali się właśnie to w nim lubić. Nikt nie wspominał mu wtedy, że czegoś nie wypada. Dlatego tak bardzo bolało go to, co stało się z Północną Osadą, gdzie niegdyś mógł być sobą. Nie chciał, żeby prości ludzie, z którymi czuł się związany, musieli cierpieć. Chciał pomóc. Jednak wcielenie w życie rad Sophie nie było wcale prostą sprawą. Mogła sobie mówić co chciała, bo to nie ona musiała przeciwstawić się najważniejszej osobie w rodzinie, a przy tym głowie królestwa. Cody na samą myśl, że będzie musiał stanąć przed dziadkiem i zasugerować, że popełnił błąd czuł, jak z nerwów skręca go w żołądku.

Kiedy szedł tak w zamyśleniu wzdłuż palisad, mijając strażników oraz dwórki, nie usłyszał nawet, jak ktoś zawołał jego imię. Dopiero głośne „Hej" zwróciło jego uwagę. Z rękami w kieszeni odwrócił się, by zobaczyć przed sobą Mykailę. Serce na moment zamarło mu w piersi. Dziewczyna stała przed nim w lnianej kamizelce i szortach, przy których wisiały noże. Dostała je w ostatnie wakacje, kiedy zaczęła praktyki w oddziale swojego ojca. Jej ciemne proste włosy spływały po ramionach, aż do tatuażu okrążającego całe jej ramię niczym ciasna bransoleta. Blizna przecinająca jej nos, wydawała się odrobinę zblednąć odkąd ostatni raz się widzieli.

― Kaila ― rzucił zdrobniale, rozpromieniając się na widok wesołych iskierek w jej ciemnych oczach. Zawsze lubił niewymuszony sposób w jaki się uśmiechała. Marszczyła lekko nos i odsłaniała zęby. Cody miał ochotę ją objąć, ale wtedy dziewczyna wystawiła w jego kierunku dłoń. Mimo niezręczności, obydwoje się roześmiali. Jeśli istniał powód dla którego chciałby wytrwale wracać w te strony, byłby to właśnie dźwięk jej śmiechu.

Brzmiał jak namiastka domu.

― Zdecydowanie zbyt długo się nie widzieliśmy, Keihana ― rzuciła dziewczyna, zakładając za ucho błyszczące w słońcu włosy. Cody uważnie prześledził ten gest. I choć nie miał w sobie ani grama kokieterii, sprawił że zaschło mu w ustach.

― Byłem tu w czasie wakacji, wystarczyło oderwać się na chwilę od ćwiczeń i wpaść do zamku ― odparł, czując jak w jej obecności przyspiesza mu puls. Dziewczyna posłała mu uśmiech, przez który zmiękły mu kolana.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz