ROZDZIAŁ XXIII

39 5 0
                                    

SOPHIE

Złapała przyjaciela pod ramię, chwilę przed tym, jak jego nogi ugięły się pod własnym ciężarem. Sophie szybko zrozumiała, co się stało. Miał atak paniki. Na wskutek sytuacji lub jakiegoś wspomnienia, jego ciało zwyczajnie odmówiło posłuszeństwa. I choć sama nigdy nie doświadczyła podobnego uczucia, musiało mieć ogromną siłę, skoro przerastało kogoś takiego, jak on. Nigdy nie opowiadał jej skąd się wzięły. Podejrzewała, że wiązały się z dzieciństwem. Ilekroć nachodziły go wspomnienia, gdy jeszcze byli młodsi, działo się coś podobnego. Tracił oddech, przez kilka chwil nie reagując na żadne bodźce z otoczenia. Była jednak przekonana, że  dzięki pomocy Atkinsa, zaczął nad tym panować. Sam również twierdził, że ten problem minął. Wyrósł z niego. Na oczach Sophie stał się najodważniejszym oraz najbardziej opanowanym człowiekiem jakiego znała. Jedynym, którego darzyła szczerym szacunkiem.

Najwyraźniej jednak źle oceniła sytuację. Luke'owi do tej pory udawało się wspaniale maskować, jak bardzo niszczą go cienie przeszłości. Nie powinna była wierzyć, że jest w porządku. Ona za to ukrywała, ile może poświęcić, by odzyskać swoje dziedzictwo. Byli siebie warci. Ale ich przyjaźń między innymi właśnie na tym się opierała. Nie wymagali od siebie zwierzeń. Po prostu starali się być obok i wspierać, kiedy było to konieczne. Bez zbędnych pytań, czy wywodów.

Teraz widząc przerażenie w jego zielonych oczach, wiedziała że oczekuje od niej pomocy. I choć była na niego wściekła, musiała zachować spokój za nich oboje.

― Cody, weź go pod ramię ― rozkazała, gdy Luke ponownie zachwiał się na nogach. Była pewna, że o własnych siłach nie doszedłby dalej niż do drzwi. Jego oliwkowa cera w momencie zbladła, a oczy wydawały się zupełnie puste. Jakby zniknęła z nich cała świadomość. Cały drżał, walcząc o każdy oddech. Zupełnie jakby jego płuca nie chciały przyjmować powietrza. Próbował coś powiedzieć, ale z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk.

― Co mu jest? ― spytała Skyler z przerażeniem, starając się skoncentrować na sobie uwagę Luke'a, jednak on był teraz gdzieś daleko stąd. Na nic zdałyby się próby ocucenia go.

― Atak paniki ― rzuciła, po czym wyjęła z pochwy swój nowy nóż i przystawiła go do krtani Szamanki. ― Podałaś mu coś?! ― warknęła, gotowa przeciągnąć ostrzem po jej szyi. Kobieta tylko z przerażeniem usiłowała się cofnąć, ale uścisk Sophie jej na to nie pozwalał. ― Po co próbowałaś nas uśpić?! ― dopytywała, ale odpowiedź sama pojawiła się wewnątrz mieszkania.

            Drzwi tarasu rozbiły stworzenia wielkości kur, uderzając o szybę swoimi ciałami. Do Sophie w jednej sekundzie dotarł sens całego tego podstępu. Pluberiusy narodziły się z czystej wietrznej energii, na długo przed powstaniem Paternes. Przywodziły na myśl uskrzydlone jaszczurki z długimi ogonami, na których końcach znajdywał się sino-fioletowy kolec z jadem. Pożywiały się krwią Obdarowanych oraz spektryków. Ludzi omijały z daleka, przez co żyjąc na ziemi, były niemal wiecznie wygłodzone. Kiedy już znajdywały ofiarę pasującą do ich upodobań, ciągle wracały po więcej. Nigdy nie pozwalały żywicielowi umrzeć, by źródło pożywienia, nie zostało wyczerpane. Sophie pamiętała, jak odnalazły ją i Asę, gdy miała nie więcej niż osiem lat. Było ich wówczas tylko kilka, więc dały im radę. Więcej nie wróciły. Madame nie miała wsparcia. Musiały żerować na niej, ilekroć zgłodniały. Dlatego chciała wykupić się, dając potworom nowych żywicieli.

― Chciałaś nas podstawić?! ― warknęła z niedowierzaniem Sophie, po czym przechwyciła broszkę i odepchnęła Madame Adriane do tyłu.

― Nie miałam wyboru... ― zawyła kobieta, upadając w kącie. May chciała do niej podbiec, ale Sophie rzuciła jej spojrzenie mówiące „Ani mi się waż". Musiały się skoncentrować tylko na nadchodzących potworach. Nie miały czasu na wysłuchiwanie jej żałosnych tłumaczeń.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz