ROZDZIAŁ VIII

57 6 0
                                    

MAY

Ledwie zdążyła zamknąć drzwi do sali Burnova, by ruszyć w głąb korytarza i usiąść pod ścianą, kiedy Cody chwycił jej ramię. Wykonał ruch, tak gwałtownie, że jednocześnie odwrócił ją ku sobie. Spojrzała na niego ambiwalentnie, odciągając go na bok.

― Co ty wyprawiasz? ― spytała, zadzierając głowę do góry, żeby nie mówić do jego szyi. Chłopak zdystansował się odrobinę, robiąc krok do tyłu.

― Serio? Nie ciekawi cię, o czym chciał z nią porozmawiać? ― spytał spode łba, po czym ruchem głowy wskazał na drzwi.

― Niespecjalnie ― westchnęła. ― Jest tutaj nowa, może chce jej opowiedzieć coś o jej ojcu albo... No nie wiem, chociażby spytać jak się czuje? ― posunęła mu, wyczerpana jego pomysłami. Kochała go, ale w dni jak ten bywał męczący.

― Mógłby to zrobić przy nas ― stanął pod drzwiami i przyłożył do nich ucho.

May wzięła głęboki, uspokajający oddech.

― Może nie chce jej jeszcze bardziej stresować? Nie wszyscy potrafią się otwierać przed obcymi i bełkotać całe godziny o niczym...

Luke oparty o ścianę tylko zmierzył ich oboje zażenowanym spojrzeniem.

― Mówi coś o nas ― rzucił Cody, gestem zachęcając ją do podejścia ku drzwiom, ale ona tylko stanowczo pokręciła głową. ― No chodź...

― Nie, nie chcę wiedzieć,

Założyła ręce na piersi i czekała, aż i on da sobie spokój.

― Nic przez to drewno nie słyszę ― fuknął, w końcu odpuszczając.

― I bardzo dobrze, bo to prywatna rozmowa, Cody... Czy ja cię muszę całe życie uczyć, co wolno, a czego... ― urwała nagle, słysząc kroki dobiegające ze schodów. Przez sekundę przeszło jej przez myśl, że to któryś z opiekunów, ale po chwili w korytarzu pojawił się cień, smukłej sylwetki Sophie. Z tak daleka wyglądała, jak jedna z amazonek, o których May czytała w podręczniku. Jej długie nogi kroczyły, jedna przed drugą, wprowadzając w ruch biodra, nieco tylko szersze od wąskiej talii. Poruszała się zwinnie i pewnie, niczym pantera. Była naprawdę wysoka. Kiedy w końcu zatrzymała się naprzeciwko Luke'a sięgała mu do połowy czoła. Przewyższała nawet Cody'ego.

― W Punawai nie skazują was na stryczek za podsłuchiwanie? ― spytała od niechcenia, bez słowa przywitania w ich stronę. Jej ciemne brwi, z kpiną uniosły się do góry. Miała dość szorstkie, ale przy tym bardzo kobiece rysy oraz wysokie kości policzkowe. Okalające twarz, czarne włosy, zawirowały w powietrzu, swobodnie opadając na plecy.

Oprócz Luke'a była drugą osobą, której May zachowania nie potrafiła rozszyfrować. Uświadomiła sobie, że od czasu misji nie widziała jej ani razu. Miała na sobie elegancki długi żakiet oraz koszulę, przewiązaną w talii czarnym paskiem. Cody zignorował komentarz dziewczyny i wyszczerzył zęby.

― Komuś tutaj dopisuje humorek ― zauważył, ale dziewczyna w odpowiedzi tylko przewróciła oczami, zwracając się do Luke'a.

― Znowu marudził, że cię nie było ― uprzedził ją chłopak.

― Mówiłam już ― odparła rozdrażniona. ― Nie przyjdę na zajęcia, póki nie przedstawi Arakom mojej prośby.

― Dlatego przyszłaś tu z nim pogadać?

― Chciałam mu się przypomnieć. Jest w środku? ― spytała, już krocząc w kierunku drzwi, ale Luke powstrzymał ją, nim zdążyła nacisnąć klamkę.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz