ROZDZIAŁ VI

56 6 0
                                    

SKYLER

Kiedy odzyskała przytomność, miała wrażenie, że wszystko, co się wydarzyło było zwykłym koszmarem. Tak naprawdę nie zagrażali jej ludzie w granatowych pelerynach i wcale nie omdlała w ramiona zielonookiego chłopaka. Otwierając oczy, spostrzegła jednak, że wcale nie jest w swoim pokoju, a obok nie słyszy pochrapywania Nicole. Zza posklejanych rzęs zobaczyła sufit obramowany jasnym drewnem. Wewnątrz, wyrzeźbiono obrazy z motywem natury i nieznanych jej postaci. Przypominały boskie posążki wykuwane w starożytności. Zdoławszy przekręcić głowę w lewo odkryła, że znalazła się w sali wyłożonej wengowymi deskami. Ciemne drewno pokrywało zarówno podłogę, jak i boazerię sięgającą połowy ścian.

Zaczynając odzyskiwać świadomość, obok siebie rozpoznała czyjś pogodny głos. Mrużąc oczy przed światłem, wpadającym przez wielkie, wiktoriańskie okna, podciągnęła się na łokciach, by zobaczyć otoczenie. Cały pokój wypełniały łóżka, usłane białą pościelą, jednak tylko dwa z nich były zajęte. Na jednym leżała ona, natomiast drugie bezwstydnie okupywał Hawajczyk, wykładając nogi na ramę. Zupełnie nagle dziewczyna uświadomiła sobie, że nie pamięta jego imienia, choć była pewna, że je usłyszała. Kiedy zerknął w jej stronę, jego twarz rozświetlił biały, szeroki uśmiech.

― Misja wykonana! Przeżyła! ― krzyknął z niezwykle teatralną euforią, a wtedy Skyler dostrzegła w kącie pomieszczenia biurko, za którym siedziała starsza kobieta. Miała na sobie biały fartuch i tego samego koloru czepek. Jej siwiejące włosy, związane były w ciasny warkocz sięgający lędźwi. Nie biła jednak od niej tak wyraźna aura, jaką wyczuwała od Hawajczyka.

Gdy kobieta zobaczyła, że to co mówi chłopak jest prawdą, natychmiast pochwyciła stetoskop i ruszyła w stronę Skyler.

― Widzisz, Ralian? Warto było się narażać ― kontynuował dumny chłopak, unosząc w górę zabandażowaną rękę. Jego twarz była podrapana, a wzorzysta koszula poszarpana, ale oprócz tego wyglądał na okaz zdrowia, co oznaczało, że pewnie i May szczęśliwie dotarła do portalu.

Pielęgniarka zignorowała zaczepkę, przysiadając na łóżku Skyler, po czym wepchnęła jej pod koszulkę słuchawkę.

― Jak się czujesz? ― spytała. Dziewczyna starała się nie odsuwać, choć bliskość kobiety nieodzownie ją krępowała. Mimo wszystko musiała ją traktować, jak lekarkę.

― Zmieszana... ― odparła, rozglądając się. ― Gdzie jesteśmy?

― W Spatium ― wypalił Hawajczyk, zanim Ralian zdążyła chociażby otworzyć usta. Spiorunowała ancymona wzrokiem, na co ten tylko wyszczerzył zęby. ― To jest właśnie to bezpieczne miejsce, do którego mieliśmy cię zabrać. Nie musisz dziękować... Tak w ogóle, jestem Cody...

Dziewczyna co rusz spoglądała to na niego, to na kobietę, wciąż zastanawiając się, czy aby na pewno nie śni. Wtedy łatwiej byłoby jej wytłumaczyć, skąd w tonie chłopaka tyle rozbawienia po bitwie jaką stoczyli...

― Codlen ― poprawiła go pielęgniarka, w końcu zabierając rękę spod bluzki Sky.

― O daj spokój! Nie mówi tak do mnie nikt, oprócz Burnova... Nawet Atkins woli, Cody. Jest krótsze ― podsumował, a Skyler rozbolała głowa od ilości imion osób, których nie znała.

― Wszystko w porządku, mogę cię stąd wypuścić.

Ralian uśmiechnęła się łagodnie, po czym założyła stetoskop na szyję i wstała, wracając do swojego biurka.

― Kim jest Atkins... I co ja tu robię? Dlaczego wszyscy mnie ścigają i... ― głos jej się podłamał. Wzięła głęboki oddech, usiłując zachować spokój. Nienawidziła niepewności, z którą latami musiała sobie jakoś radzić. Teraz jednak istniało zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz