Brunet nie spuszcza ze mnie wzroku co daje mi nadzieję, że może przystanie na moją propozycję. Jestem gotowa na wszystko by tylko ocalić Louisa, mogę nawet ciągle mówić temu facetowi, że go kocham.
Nagle jednak zaczyna się głośno śmiać co przyznaje, że mnie przeraża.
— Widać, że wracasz do wprawy skarbie. Od kiedy tylko zaczęłaś mówić wyprobowujesz na mnie różne formy szantażu.
Robi krok w moją stronę, a ja sztywno stoję. Nie mogę mu teraz pokazać, że wolę by zachowywał między nami dystans.
— Ty jednak nigdy nie przejmowałaś się obcymi. Dlatego nie mogę pojąć czemu oni są dla ciebie tacy ważni.
Czarnowłosy jest ignorantem, nawet gdybym nie kochała Louisa to i tak byłabym mu sporo winna za to, że ocalił moje życie i się mną zajął. Mój ojciec zresztą także powinien być mu wdzięczny.
— Gdyby nie oni już bym nie żyła. Przestań przedłużać i wracajmy już do domu — mówię pewnym głosem.
Milczy, a ja mocniej zaciskam dłoń na rękojeści pistoletu. Jeśli mi odmówi to będę musiała podjąć inne kroki. Przemogę się i do niego strzelę. Zrobię to choć on jest moim ojcem, jego jednak nie pamiętam, a Louisa kocham.
— Skoro moja córeczka o to prosi to nie mam innego wyjścia — czuję wielką ulgę słysząc jego słowa. Na szczęście nie będę musiała się posunąć do ostateczności.
— Dziękuje — oznajmiam, a następnie go wymijam. Szybkim krokiem zbliżam się do Louisa i wpadam w jego ramiona. Słyszę ciche syknięcie z jego ust, ale w obecnej chwili jestem zbyt wielką egoistką by go puścić. — Bardzo cię kocham — szepcze mu do ucha.
On także nieśmiało mnie obejmuje. Pewnie boi się reakcji mojego ojca.
— Marcello wystarczy już — i głos zabiera ojciec. Przez chwilę jeszcze tulę się do Louisa, ale by nie przeginać go puszczam. Dla zachowania pozoru króciutko też przytulam Maxa. On jednak zbytnio do mnie nie lgnie.
Podejrzewam, że ma do mnie żal za to co spotkało jego i Louisa.
— Jeśli będziecie chcieli to co jakiś czas mogę was odwiedzać — mówię zwracając się do nich obu. Znów robię to tylko dla publiki, bo interesuje mnie tylko Louis. A jestem pewna, że on nie pogardzi moim towarzystwem,
— Przychodź kiedy tylko chcesz — odpowiada Louis. Nie mogę się nie uśmiechnąć na te słowa. To jest właśnie to co chciałam usłyszeć.
— Marci odpuść, nie ma powodu byś kiedykolwiek znowu tu przyjeżdżała — ojciec wyciąga w moją stronę dłoń. Posyłam krótkie spojrzenie szatynowi i niechętnie zbliżam się do bruneta. On łączy nasze dłonie i ciągnie mnie w swoją stronę. — W najbliższym czasie się z tobą skontaktuje, bo chce znać wszystkie szczegóły odnośnie tego w taki stanie trafiła tutaj Marcella. Muszę poznać też tożsamość tych, którzy byli w to zamieszani — oznajmia i ciągnie mnie do wyjścia.
Tym razem nie stawiam oporu. Nie uda mi się tu zostać, muszę z nim jechać.
— Jak tylko wrócimy do domu to ci wiele rzeczy opowiem. Możesz też zadawać pytania, z przyjemnością ci wszystko wyjaśnię — mówi gdy wchodzimy do jego auta.
— Zastanawiam się jakim cudem jesteś moim ojcem. Ile masz lat?
Delikatnie się uśmiecha.
— Będziesz zaskoczona, ale miałem czternaście lat jak się urodziłaś. Jesteś moim pierwszym i jedynym dzieckiem.
Czternaście lat? Boże, przecież on sam był wtedy dzieckiem. I rodzi się pytanie ile lat miała wtedy moja matka. I czemu jeszcze tak wymijająco o niej mówił.
— A kiedy wspomnisz o mojej matce, już o nią pytałam, ale nic sensownego się nie dowiedział. Ona żyje czy nie? — milczy co oznacza, że nie chce rozmawiać na ten temat. Ma jednak problem, bo ja chce się tego dowiedzieć i nie odpuszczę. — Sam mówiłeś, że mam zadawać pytania, a teraz nie śpieszysz się z odpowiedzią — oznajmiam podirytowanym tonem.
Mężczyzna zwiększa prędkość auta. Naprawdę jest coś nie tak jeśli chodzi o moją matkę.
— Twoja matka była w podobnym wieku co ja — wreszcie zabiera głos. Przejechaliśmy jednak kilka kilometrów w ciszy. — Urodzenie dziecka spowodowało u niej ciężką depresję i dla twojego bezpieczeństwa została od ciebie odizolowana.
Marszczę brwi na jego słowa.
Wydaje się to być wysoce prawdopodobne, nikt by nie chciał mieć w takim wieku dziecka.
— Z tego co mi wiadomo to depresję się leczy. Przez tyle czasu jej się nie poprawiło? — dopytuje.
— To nie jest czas by wszystko ci opowiadać, ale nigdy nie miałaś z nią żadnego kontaktu i nie sądzę żeby to się zmieniło. Mogę cię zapewnić, że za nią nie tęskniłaś.
— Nie rozumiem — odpowiadam, bo mam mętlik po tym co się tu dzieje. Moja rodzina jest nieźle popierdolona.
Nie mam do niego już ani jednego pytania więcej, na szczęście szybko docieramy do tej wielkiej rezydencji. Gwałtownie zatrzymuje się jednak w salonie, bo przypominam sobie o unieruchomionym ochroniarzu leżącym w moim pokoju.
— Coś się stało Marci? — pyta kładąc dłoń na moim ramieniu.
Cholera, na pewno zaraz się na mnie wścieknie. I będzie miał rację, ale nie ma innego wyjścia. Muszę się przyznać do tego co zrobiłam.
— Żeby się stąd wydostać musiałam unieszkodliwić któregoś z twoich ludzi?
Robi krok w moją stronę i staje przede mną. Nie ma specjalnie zdziwionego spojrzenia, a to znaczy, że to nie pierwszy raz gdy odwala takie rzeczy.
— Zabiłaś kogoś?
— Chyba nie — nawet nie sprawdziłam czy ten człowiek żyje, w tamtej chwili myślałam tylko o Louis'ie.
Oczywiście drugiej części zdania nie mówię do ojca.
— Zaraz to sprawdzę, poczekaj tu skarbie — idzie na górę.
Mam nadzieję, że ten człowiek jednak żyję. Może się okazać, że to jakiś mój kolega.
Przestępuje z kroku na krok i każda sekunda wydaje mi się wiecznością. Nie mogę jednak powiedzieć, że żałuje tego co się stało, gdybym go wtedy nie uderzyła to nie ocaliłabym Louisa.
— Spokojnie Marci, Arturo żyje — woła ojciec stojąc na szczycie schodów.
Ruszam w jego kierunku, a następnie kierujemy się do mojej sypialni. Tego mężczyzny już tu nie ma co mnie bardzo cieszy.
— Nikt nie miał prawa nic tu zmieniać. Wiedziałem, że szybko wrócisz do domu.
Uśmiecha się do mnie, lecz nie jestem w stanie tego odwzajemnić. O wiele bardziej wolałabym się teraz znaleźć w domu Louisa.
— Nie muszę ci chyba mówić, że nic nie czuję. To, że opowiedziałeś mi urywki z mojego życia nie sprawia, że jestem taka jak wcześniej. Nie wykluczone, że już nigdy sobie nie przypomnę tego jaka byłam kiedyś...— moja wypowiedź zostaje przerwana przez ojca, który zamyka mnie w swoich ramionach.
— Nie to nie ważne kochanie, liczy się to, że już jesteś w domu.
Liczę na waszą opinię. Od razu uprzedzam, że Louis będzie jeszcze się pojawiał