— Ja pierdolę — wściekam się i próbuję uruchomić mój telefon. Ma dopiero cztery miesiące i kosztował sporo kasy, więc nie powinien się tak szybko zepsuć. Najgorsze, że w nim był zapisany numer do Louisa. A niestety nie znam go na pamięć. I co gorsze, zaraz mamy jechać na lotnisko.
Czemu wszystko musi się pieprzyć naraz?
— Całe szczęście, że to się stało tutaj. Byłbym wściekły gdyby nie miał z tobą kontaktu — oznajmia tata. Podaje mi też białe pudełko. Otwieram je i wyjmuje fioletowego Iphone. Fajny gadżet, ale nie rozwiązuje mojego kłopotu.
Nadal nie mam kontaktu do Louisa.
— Muszę na szybko podjechać do Louisa. No chyba, że ty mi dasz jego numer — tata prycha zupełnie jakbym go poprosiła o nie wiadomo co, a ja chcę jedynie ciąg cyfr by skontaktować się z moim chłopakiem. To nie jest nic wielkiego.
— Wszystko skasowałem. Jak pewnie wiesz wolałbym żeby raz na zawsze zniknął z naszego życia.
— No to będę za godzinę — informuje i wstaje. Nie odchodzę za daleko, bo łapie mnie za dłoń.
— Nie to, że cię ograniczam, ale nie mamy na to czasu. Na miejscu napiszesz do niego z internetowego komunikatora.
— Ale — chce jeszcze zaprotestować, ale wchodzi mi w słowa.
— Wiem, że to nasz odrzutowiec, ale nie możemy aż tak ingerować w lotnisko.
Cholera może i ma rację. W końcu teraz nie ma problemu żeby z kimś się skontaktować.
— Okej — zgadzam się.
***
— Czemu wszystkie nasze domy znajdują się na odludziu? — pytam Theo jak już dojeżdżamy do domu. Znajduje się on na obrzeżach Palermo.
Żeby dostać się stąd do miasta muszę użyć auta. Muszę też liczyć na to, że nawigacja nie wyprowadzi mnie w pole.
— Czasem lepiej nie być na widoku — jak zwykle dostaje wymijającą odpowiedź. Chociaż z tego łatwo się domyśleć, że wolą by nikt nie wiedział czym się zajmujemy.
A to dla mnie dobra informacja. Może wreszcie więcej się o nas dowiem.
— Długo ze mną zostaniesz? — zadaje grzecznościowe pytanie. Szczerze to wolałabym żeby jak najszybciej wyjechał. Najlepiej znajdować się jak najdalej do pokusy.
— Ile tylko będziesz chciała — nie odpowiadam na tę zaczepkę tylko przenoszę wzrok na szybę i intensywnie przyglądam się otoczeniu.
Wreszcie pojawia się ogromna rezydencja. Theo wjeżdża na jej teren, a ja z całą pewnością muszę przyznać, że jest jeszcze większa do tego domu, który jest w Wielkiej Brytanii. Nie jestem pewna czy nie ma mniejszego pałacu królewskiego.
— Chyba mamy bardzo duża rodzinę — mówię bez pomyślenia. Dopiero po chwili przypominam sobie, że ani ja ani tata nie mamy rodzeństwa.
— Dalszej jest dość sporo, ale do razu uprzedzam, że nie są to przyjemni ludzie. Jeśli ktoś będzie dzwonił i pytał czy może cię odwiedzić to wymyśl jakąś wymówkę. Choćby najgłupszą — posyłam mu zdziwione spojrzenie. Nie wolno tak traktować ludzi. A tym bardziej rodziny.
— Ale ja chciałabym się z kimś spotkać.
— Lepiej się zastanów czy chcesz mieć kontakt z ciotkami, które przez całe życie szeptały wyzywając cię od bękartów. Teraz każdy będzie chciał się wkupić w twoje łaski, bo nie pamiętasz tego jak cię traktowali.
Czyli moje życie wcale nie było takie różowe jak to pokazywał tata. Najważniejsze jednak, że wiem jak było i nie dam się zwieść.
— Dziękuję za radę.
Wreszcie zatrzymuje auto przed domem. Ten dom jest w dużo ciemniejszych barwach. Dominują tu ciemne beże jak i brązy. Filary, na których opiera się balkon są ozdobione pnącymi krzewami. Po opuszczeniu auta od razu da się poczuć także różnicę temperatury.
Tu jest o wiele cieplej.
— Z drugiej strony domu jest basen — informuje Theo wyciągając z bagażnika suwa moje walizki.
On nie ma pojęcia o moim lęku i nie zamierzam dopuszczać by się dowiedział. Im mniej ludzie wiedzą o moich słabościach tym dla mnie lepiej.
— Nie mam ochoty na pływanie.
— No co ty? — nagle się zatrzymuje. — Chyba muszę ci przypomnieć jak było nam przyjemnie kochać się w basenie. Oczywiście robiliśmy to po nocy jak wszystko było pięknie podświetlony. Sama kazałaś zamontować tam lampki, bo zrobiło to niezły nastrój — mówi rozmarzony.
Mam nadzieję, że w nocy mi się to nie przyśni.
— To już było. Nie zdarzy się ponownie — chcąc przerwać nasz dość krępujący kontakt wzrokowy wchodzę do domu. I jak poprzedni dom jest urządzony w nowoczesnym stylu to tu panuje włoska aranżacja.
Dominują tu kolory ziemi. Nie wykluczone, że moje wrażenie wynika z tego, że tu się urodziłam, ale to miejsce sprawia, że chce się tu być.
Idę dalej aż wreszcie dochodzę do salonu. I tu powraca do mnie obraz, który nawiedził mnie we śnie. Właśnie w tym miejscu tata zabił moją matkę. I babkę zresztą też. W tym domu też kochałam się z Theo.
— Pani Marcella — nagle dociera do mnie zimny kobiecy głos. Odwracam głowę i zauważam szczupłą, a wręcz wychudzoną kobietę. Ma na sobie ciemno niebieski kostium. A może to uniform.
Przecież gdybyśmy były spokrewnione to nie tytułowałaby mnie.
— Wystarczy Marcella — posyłam jej ciepły uśmiech. Ona jednak go nie odwzajemnia. Dalej jest poważna. Można by wręcz powiedzieć, że sztywna.
Może to wydawać się nienormalne, ale ma wrażenie, że nawet jej ciemne włosy przerzedzone siwizną są tak idealnie spięte w koka, że nie wystaje nawet jeden włosek.
— Witamy w domu Marcello — znowu się uśmiecham.
Wypowiedziane przez nią zdanie nie brzmi jednak miło. Bardziej jednak upiornie i nie jestem już tak pozytywnie nastawiona do pobytu tutaj.
Liczę na waszą opinię.