Rozdział 2

10 1 0
                                    

O wilku mowa. Zobaczyłam jak karmi gołębie. Niby taka piękna czynność, a za tym kryje się potworna tajemnica.

- Cześć psiapsi! - krzyknęłam, płosząc jej trochę ptaków, z czego te, co chciały odlecieć umarły, rozpryskując swoją krew dookoła.

- Lauren! Przecież wiesz, jakie są dla mnie ważne, bo przypominają mi o matce.

- Chciałam zobaczyć, jak ich krew rozpryskuje się na wszystkie strony, ale nie chciałam, by odleciało ich aż 5!

Ta tylko przytaknęła i poszła się do mnie przytulić. Oddałam uścisk, po chwili ją odsuwając.

- Czemu tak wcześnie wstałaś?- zapytałam.

- Moja matka znowu nawiedza moje sny, mówiąc, że w moim życiu niedługo coś się zmieni, a ja nie wiem, czy mam się tym przejmować.

- Wszystko będzie dobrze, przecież świat się nie rozwali. Przynajmniej jesteś ładniejsza i na pewno prędzej znajdziesz drugą połówkę niż ja — powiedziałam.

- Oj przestań, lepiej powiedz, co cię do mnie sprowadza.

- Chciałabym ci oznajmić, że chcę iść do szkoły dla ludzi — powiedziałam zachwycona.

Dziewczyna zdecydowanie mi nie uwierzyła.

- Żartujesz sobie?- zapytała, patrząc na mnie z przymrużonych powiek.

- Mówię absolutnie serio — powiedziałam uśmiechając się.

- Dobra, muszę znaleźć ci jakieś zaklęcie chroniące.

- Jesteś najlepsza! - krzyknęłam, odchodząc.

Pokierowałam się do zachodniej części zamku, w której przebywał mój ojciec.

Zapukałam, po czym weszłam i zobaczyłam go siedzącego w gazecie z mamą pijącą herbatę obok.

- Dzień dobry słońce, coś się stało?- zapytał mężczyzna, podchodząc do mnie.

- Tato mam prośbę — oznajmiłam, pokazując mu najsłodsze oczka, jakie umiałam zrobić.

- A co to takiego?

- Chciałabym chodzić do ludzkiej szkoły- powiedziałam na jednym wydechu.

Gdzieś w oddali usłyszałam dźwięk upuszczonej filiżanki.

- Dobrze, zobaczymy, co da się zrobić skarbie — odparł, głaszcząc mnie po głowie.

Przytaknęłam mu i się tylko uśmiechałam.

- Jutro przed bramą wyjeżdżamy, by zakwalifikować cię do szkoły. Pamiętaj, że musisz się ładnie ubrać.

- Jasne tato — odpowiedziałam, po czym pożegnałam się z rodzicami i udałam się do schronu po swoje rzeczy.

Nie miałam ich tam wiele, ponieważ reszta ubrań itd., znajdowała się w mojej komnacie.

Kilka minut później byłam już w drodze do swojego pokoju. Nie przebywałam w nim za często, ponieważ szkoła wojskowa dla dhampirów oferowała swoje zakwaterowanie.

Nie miałam dużo czasu z powodu zaczynającego się kolejnego zwiadu pobliskich terenów.

Zdążyłam jednak wybrać najbardziej ludzkie ubrania, jakie miałam. Odłożyłam walizkę z rzeczami na łóżko i wróciłam na plac szkolny.

Na całe szczęście udało mi się nie spóźnić.

- W dwuszeregu zbiórka! - krzyknęła trenerka. - W prawo zwrot! Marsz!

Wszyscy jak na zawołanie ruszyliśmy w stronę bram, które powoli się otwierały.

Nie zwalniając tempa, podzieliliśmy się na grupy pięcioosobowe w celu dokładnego przejrzenia terenu.

Razem z Aaronem i kilkoma innymi dhampirami, udaliśmy się w kierunku lasu.

Nie zagłębialiśmy się jednak w ten rejon, tylko przed nim stanęliśmy.

Przez wieczorną porę nie było to odpowiedzialne, żebyśmy szli w stronę śmierci. Nasłuchiwaliśmy w ciszy czy aby na pewno nikogo tutaj nie było.

Kiedy patrol dobiegł końca, zebraliśmy się przed bramą, by po chwili wejść do środka.

- Dziwne, nigdy nie odpuszczali żadnej nocy, a dziś nikogo nie spotkaliśmy — powiedziałam w stronę Aarona.

- Wiesz, może przestraszyli się mojego uroku osobistego — odparł, kręcąc głową i mrugając do mnie okiem.

- Gdyby tak było, to już dawno by pozdychały — mruknęłam, kładąc się na łóżku.

- Dobranoc — rzuciłam w jego stronę po chwili milczenia i odwróciłam się, powoli zasypiając, modląc się, bym zasnęła na, chociaż trzy godzinki.

Jutro będzie wielki dzień.

Never Say NeverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz