Rozdział 29 (8.8)

205 13 3
                                    

Amelie czuła się podwójnie zmotywowana do wygranej. Nie dość, że walczyła o swoją przyszłość to jeszcze miała coś do udowodnienia Charlesowi. Przysięgła sobie, że poprowadzi swoją drużynę do zwycięstwa, choćby wkrótce później miała wyzionąć ducha, ale w głębi liczyła, że jakimś cudem obejdzie się bez przykrych konsekwencji.

Zajmując pozycję na boisku miała wrażenie, jakby ktoś zamontował jej klapki na oczach. Nie liczyło się dla niej nic z wyjątkiem piłki, która już za chwilę miała pojawić się w polu widzenia. Zdawało się, że sojusznicy wykrzykiwali do niej jakieś zdania, ale te wpadały jednym uchem, by z zawrotną szybkością wypaść drugim.

Poprawiła chwyt na kiju, mocniej zaciskając pięści. Obawiała się, że niewiele brakowało, by złamać jego rączkę, ale ta jakimś cudem wytrzymywała napór jej wilgotnej dłoni. Pochyliła się w siodle i w najwyższym skupieniu czekała na rozpoczęcie ostatniej części meczu.

Tej, która miała wyłonić zwycięzcę.

Gdy ten wreszcie się rozpoczął, nie docierało do niej nic innego poza szumem krwi w uszach i biciem jej serca, które tempem zrównywało się z tętentem kopyt. Była w transie, którego nie przerwały nawet uporczywe kosmyki wdzierające się do jej oczu, które pod wpływem pędu powietrza wymsknęły się z misternie utkanego upięcia.

Nie podda się, nie da za wygraną.

Wraz z upływającym czasem w zespołach zaczął pojawiać się wyraźny rozłam. Gra przestała stanowić rozrywkę drużynową, a zaczęła przypominać konfrontację jeden na jednego. Księżniczka nie potrafiła jednak wskazać konkretnego momentu, w którym rozpad ten nastąpił. Może miało to miejsce w chwili, gdy robiąc zamaszysty ruch kijem niemal strąciła swojego sojusznika? A może przyczynił się do tego Charles, gdy wybita przez niego piłka minęła głowę chłopaka należącego do jego drużyny niespełna o cal? Nie potrafiła jednoznacznie tego stwierdzić. Wiedziała natomiast, że motywacja jej i Charlesa wyraźnie przewyższała tę należącą do pozostałych.

Czy miała podstawy ku temu, by się im dziwić? Niekoniecznie. Żadne z nich nie było chętne na to, by ponosić kontuzje jedynie w imieniu ich idiotycznego zakładu, dlatego przymknęła oko na ich jawne wycofanie się. Dopóki nikt nie przeszkadzał jej w osiągnięciu zamierzonego celu, dopóty mogła przeboleć drużynową zdradę. Kątem oka śledziła ich poczynania, aby mieć pewność, że nieprzyjaciel nagle nie stanie jej na drodze, ale większość graczy osunęła się na skraj boiska, gdzie poświęcili się rozmowom z pozostałymi oraz korzystali z uroków niezobowiązującej jazdy konnej.

Przez ułamek sekundy pozazdrościła im tego rozluźnienia, bo sama ledwo dawała radę usiedzieć w siodle. Uda wręcz ją paliły od ciągłego ściskania boków klaczy, a ramiona ledwo były w stanie wytrzymać ciężar kija, który sam w sobie ważył nie więcej niż półtora kilograma. Wszelkie pokłady energii, którymi dysponowała na początku dzisiejszego dnia, nagle jakby wyparowały. Nie lepiej miała się Dolly, która z wyraźnym trudem łapała kolejne oddechy. Pokrzepiająco poklepała ją po boku, by podziękować za włożony wysiłek i zapewnić, że już wkrótce dobiegnie on końca.

Teraz albo nigdy. Jeśli utrzyma dotychczasowe tempo gry, nigdy nie przyjdzie im wyłonić zwycięzcy. Wraz z Charlesem szli łeb w łeb, nie ustępując drugiemu nawet na sekundę. Remis mówił sam za siebie. Musiała zaryzykować i dać z siebie znacznie więcej niż sto procent. W myślach złożyła cichą modlitwę, by opatrzność dała jej i jej klaczy kopa, nim te kompletnie opadną z sił.

Nie brakowało wiele. Czuła to w kościach. Wystarczyło, by zdobyła chwilową przewagę, czy to rozpraszając przeciwnika, czy też reprezentując lepszy styl gry, a wnet szala zwycięstwa przechyli się na jej korzyść. Tylko jak miałaby to osiągnąć? Co takiego powinna uczynić, by spełniły się jej pragnienia?

Okazało się, że wcale nie musiała się nad tym głowić. Koń Charlesa potknął się o kawałek trawy wyrwanej wraz z korzeniem. Zrobiło jej się żal zwierzęcia, ale oprzytomniała w mgnieniu oka, bo było to szczęśliwe zrządzenie losu, którego tak bardzo potrzebowała. W mig przejęła kontrolę nad rozgrywką i pognała w kierunku bramki przeciwnika. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, wykonała uderzenie, które posłało piłkę wprost do celu.

Zrobiła to.

Wygrała.

Miała ochotę krzyczeć z radości, ale odwracając się w stronę Charlesa i widząc jego zbolałą minę, wiedziała, że było to nie na miejscu. Zsiadła z grzbietu klaczy, czule pogłaskała jej grzbiet i ciągnąć za wodze, ruszyła na bliższe spotkanie z rywalem.

Znalazłszy się blisko niego, nie miała okazji, by podziękować za grę, gdyż ten zabrał głos jako pierwszy.

– Masz moje słowo, że z samego rana złożę stosowną rezygnację – oświadczył majstrując coś nerwowo przy popręgu Aresa.

Amelie miała ochotę uśmiechnąć się w reakcji na te słowa, ale reakcja Jamesa ją od tego odwiodła. Stał tuż za plecami Charlesa, tak, że tylko ona mogła ją dostrzec i kręcił głową na boki, jakby zachęcając ją do zmiany nastawienia.

Zmarszczyła brwi nie wiedząc co uczynić. Całą sobą zgadzała się ze stwierdzeniem, że decyzja o zakładzie była lekkomyślna, ale czy nie tego właśnie chciała? Możliwości samodzielnego decydowania o tym kogo przyjdzie jej poślubić? Wygrała, mogła bezkarnie żądać od rudego mężczyzny, by ten wycofał swoją kandydaturę.

Ale... to nie był wolny wybór, a jego pragnęła zatrzymać za wszelką cenę.

Charles nigdy nie będzie mężem w prawdziwym tego słowa znaczeniu, ale mógł zagwarantować jej stateczną przyszłość. Bez niedomówień, niepotrzebnych zawodów i bez cielesnego zbliżenia jedynie z poczucia obowiązku.

– To nie będzie konieczne – zapewniła, wprawiając w osłupienie nie tylko Charles'a, który momentalnie zaprzestał wszelkich czynności, ale również samą siebie. – Przyznaję, że wcześniej dałam się ponieść emocjom i chyba zgodzisz się ze mną, że nierozsądnym byłoby kończyć tę znajomości już teraz – wydukała niepewnie, na co James nieznacznie skinął.

– Jesteś pewna?

Nie – chciała odpowiedzieć, ale z jej ust wydostał się zupełnie inny zlepek wyrazów.

– Tak, Charles. Tym razem dobrze to przemyślałam.

Była pewna, że usłyszała parsknięcie Jamesa, ale drugi mężczyzna nawet nie zareagował. Może jej się przesłyszało?

– Powinniśmy zakończyć to spotkanie – oznajmiła nagle czując jak pod jej powiekami wzbierają łzy. Podjęła decyzję, ale co do jej słuszności miała wiele wątpliwości.

– Dziękuję – odpowiedział z wyraźną ulgą.

– Za co?

– Za to, że mnie nie przekreśliłaś – wyjaśnił uśmiechając się do niej serdecznie.

W pierwszej chwili nie był przekonana czy rezygnując z odbioru nagrody nie popełniła głupstwa. Teraz jednak wiedziała, że wewnętrzny dylemat rozstrzygnęła poprawnie. Możliwe, że Charles nigdy nie zostanie jej królewskim małżonkiem, ale dając mu ten skrawek nadziei przynajmniej nie złamała mu serca.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz