Przez całą noc próbowałem zrozumieć, co właściwie się wydarzyło pod domem Jeziorowskiego. Stojąc tam i patrząc za odjeżdżającą taksówką, czułem się, jakby ktoś wyrwał mi serce i rozmiażdżył je na chodniku. To było dziwne uczucie, bo nie sądziłem, że w ogóle mam jeszcze serce. Do tej pory czułem się tak tylko dwa razy w życiu, jednak tym razem nikt nie umarł.
Już nie wróciłem na swoją imprezę urodzinową. Zadzwoniłem do Petera, przepraszając go za całą sytuację. Nie miałem ochoty już z nikim rozmawiać na temat tego, co się wydarzyło. Przyjacielowi również było głupio, chyba głównie z powodu zachowania Filipa i Agnieszki. Był przekonany, że to przez nich Laura wyszła.
Pierwszą moją myślą po rozmowie z Peterem była chęć napicia się. Miałem ochotę zalać głowę litrami alkoholu i utopić w nim wszystkie natrętne myśli atakujące mnie z każdej strony. A zwłaszcza jedną. Brzęczącą z tyłu czaszki niczym upierdliwy komar w środku nocy.
Nie wiem, jak mi się udało przed tym powstrzymać. Jednak zamiast pójść do najbliższego sklepu, paląc papierosa za papierosem, wsiadłem do Czarnej Perły i wróciłem do domu. Zrobiłem sobie kubek mocnej kawy i usiadłem z nim przy stole w ciemnej kuchni, mając pod ręką nową paczkę papierosów. Siedziałem tak i analizowałem wszystko, co wydarzyło się w moim życiu, odkąd zacząłem pracować w firmie Janowskiego. A następnie wszystko, co wydarzyło się dzisiaj oraz każde pojedyncze, niefortunnie wypowiedziane przeze mnie słowo i każde, które padło z ust Laury. Bardzo szybko wokół mnie zrobiło się siwo od dymu.
Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy kot zakradł się do kuchni. Chlipnął kilka razy wodę z miski. Spostrzegłem go dopiero, gdy wskoczył na stół i usiadł tuż obok, a następnie wbił we mnie swoje żółte ślepia. Patrzył na mnie tak wymownie, jakby chciał spytać, gdzie jest Laura i czemu ze mną nie wróciła.
– Spieprzaj, sierściuchu – fuknąłem na niego, ale on się nie ruszył, tylko siedział tak i patrzył. Dopiero po dłuższej chwili zeskoczył ze stołu, otarł się o moją nogę i znów zaszył się w swojej kryjówce, gdziekolwiek ona była.
Chyba trochę żałowałem, że sobie poszedł.
I wtedy to do mnie dotarło. Ta myśl zepchnięta na sam kraniec umysłu wydostała się wreszcie na wierzch i uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Zrozumiałem, że kocham tę cholerną dziewuchę.
***
W niedzielę wczesnym popołudniem zajeżdżam na cmentarz. Ten sam, na którym leży mama, jednak tym razem udaję się w zupełnie przeciwną stronę, na drugi jego koniec. Choć byłem tu tylko kilka razy, bez problemu odnajduję jasny nagrobek ze złotymi literami. Stoją na nim świeże kwiaty oraz cztery duże białe znicze. Ja mam ze sobą jedynie bukiet margerytek, które kładę na zimnej płycie.
Rzadko odwiedzałem grób Marysi. Po pierwsze dlatego, że wspomnienie jej śmierci było dla mnie wciąż zbyt silne. Po drugie – nie jestem tu mile widziany przez jej rodziców po tym, jak przyszedłem na pogrzeb pijany, a potem jeszcze kilka razy trafiłem na nich przy grobie, również będąc pod wpływem alkoholu.
Dobrze, że dziś ich tu nie zastaję. Nie umiałbym spojrzeć im w oczy. Zwłaszcza będąc trzeźwym.
Przysiadam na niewielkiej ławce stojącej obok grobu, ręce chowam w kieszeniach ramoneski. Walczę ze sobą, żeby stłumić ochotę na papierosa. Marysia nie lubiła, gdy paliłem, ale nigdy nie naciskała, żebym rzucił, zresztą wiedziała, że i tak mnie tego nie oduczy. Potrafiłem być upartym osłem, zupełnie głuchym na jej słowa.
Marysia zawsze była dla mnie za spokojna, zbyt poukładana, ale sądziłem, że właśnie te cechy sprawiały, że potrafiła mnie ujarzmić. Idealna Marysia z idealną rodziną i idealnym życiem. Zupełne przeciwieństwo mnie samego.
CZYTASZ
Drako✔️
ChickLitDrako od zawsze uważał, że każdy zasługuje na drugą szansę, zwłaszcza że sam niejedną otrzymał. Teraz zaczyna nowy rozdział w swoim życiu, po tym, jak spadł na samo dno. Jednak nie spodziewa się, że spotka na swojej drodze dziewczynę, której wolałby...