Rozdział 4

688 84 85
                                    

Pierwszy miesiąc w nowej robocie przeleciał mi w mgnieniu oka. Pracy jest dużo. Powiedziałbym, że bardzo dużo, ale nie narzekam. Do tego jest ambitna i pochłania cała moją uwagę. I bardzo dobrze. Skupiając się na kolejnych zleceniach, nie mam czasu myśleć. O Marysi. O tym, co było. O minionym czasie i straconych latach.

Poszczęściło mi się z tą robotą. Trafiła się jak ślepej kurze ziarno. Byłoby idealnie, gdyby nie jeden malutki szkopuł. Jednak muszę przyznać, że zgodnie z obietnicą Laura nie wchodzi mi w drogę. Praktycznie się nie widujemy. Rzadko kiedy zagląda do naszego działu, a jak już to robi, to traktuje mnie jak powietrze, jakbym był niewidzialny, a ciężko jest nie zauważyć faceta mojej postury. O dziwo nawet w pokoju socjalnym nie natknęliśmy się na siebie już ani razu. Wprawdzie zaglądam tam bardzo rzadko, głównie po to, żeby zrobić sobie kawę. Mimo wszystko wydaje mi się, że Laura ma jakiś radar ustawiony na mnie, który pozwala jej mnie unikać.

Wracam do biura po krótkiej przerwie na papierosa. Siadam przy swoim biurku. Na czym to ja skończyłem robotę?

Dzwonek telefonu wyrywa mnie z zamyślenia. Spoglądam sceptycznie na wyświetlacz służbowej komórki – dzwoni sekretarka prezesa. Czego ona może chcieć? Albo raczej czego chce stary...

Zgodnie z moim przypuszczeniem, kobieta oznajmia mi przez telefon, że Janowski oczekuje mnie w swoim biurze. Zakładam, że ma dla mnie jakieś zlecenie lub zadanie specjalne. Mam nadzieję, że nie chce minie zwolnić, w końcu jeszcze niczego nie przeskrobałem. „Jeszcze" jest tu słowem kluczowym. Nie licząc oczywiście słownych utarczek z jego rozpuszczoną córeczką, ale skoro do tej pory mnie nie zwolnił, to myślę, że ta franca nie poleciała do niego na skargę.

Gabinet prezesa znajduje się piętro wyżej, gdzie udaję się windą. Muszę jeszcze przejść cały korytarz i nareszcie docieram na miejsce, po drodze mijając sekretarkę szefa, siedzącą przy swoim biurku. Kobieta nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi, więc od razu pukam do właściwych drzwi i bez zbędnych ceregieli wchodzę do środka.

Na mój widok Janowski wstaje zeswojego eleganckiego, obrotowego krzesła obitego czarną skórą.

– Panie Bronku, zapraszam – mówi mężczyzna i wskazuje dłonią fotel przed swoim biurkiem.

Robię krok w jego stronę, gdy nagle dostrzegam, że na drugim fotelu siedzi ona. Z mojej twarzy odpływa cała krew. Mimowolnie zaciskam dłonie w pięści. Czyli to już koniec. Tleniona blondyna przyszła do tatusia się poskarżyć. Pewnie nie może już znieść widoku mojej gęby oraz tego, że nie może dogryzać ani mi, ani nikomu w moim dziale, bo wie, że od razu bym jej nagadał.

Może Janowski wezwał mnie, żeby wręczyć mi wypowiedzenie? Ale z drugiej strony, po co fatygowałby się, żeby to zrobić to osobiście. Chyba że tleniona chciała zobaczyć wyraz mojej twarzy, choć pewnie wtedy przyszłaby sama do mnie z papierami.

Jeszcze chwilę biję się z własnymi myślami. Czekam, aż Laura spojrzy na mnie, pośle w moją stronę ten swój charakterystyczny, kpiący uśmieszek. Jednak ona siedzi sztywno, jakby połknęła kij. Patrzy w jakiś punkt przed sobą i udaje, że wcale mnie tu nie ma.

Podchodzę do biurka i podaję dłoń prezesowi, a następnie zajmuję wskazane mi miejsce, a on zasiada w swoim krześle.

– I jak się panu u nas pracuje? – zagaduje mężczyzna.

– W porządku. Dziękuję – odpowiadam lakonicznie.

– Zapewne poznał pan już moją córkę. – Janowski posyła mi sympatyczny uśmiech. Jest starszym, szpakowatym mężczyzną. Wysoki i postawny. Wygląda całkiem dobrze, jak na swój wiek.

Zarówno on, jak i Laura wydają się idealni pod każdym względem, jakby nie mieli żadnych skaz ani rys. Niestety perfekcyjny wygląd nie zawsze idzie w parze z idealnym wnętrzem. Nie wiem, ile rys ma pan Janowski, ale jego córka ma ich w sobie całkiem sporo. A może udałoby się wbić w jedną z tych rys przecinak, walnąć młotkiem i sprawić, że ten cały ideał rozleci się na milion drobnych kryształów?

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz