Rozdział 7

868 74 56
                                    

Budzę się nad ranem z ogromnym kacem, choć wczoraj nie wypiłem ani grama alkoholu. Łeb mi pęka, czuję suchość w gardle i mam ochotę wywalić telefon przez okno, ponieważ właśnie włączył się ustawiony budzik, lecz zamiast tego próbuję go po prostu wyłączyć z zamkniętymi oczami, co mi się nie udaje, a urządzenie spada na podłogę. Mógłbym przysiąc, że słyszę charakterystyczne kocie prychnięcie, ale kiedy otwieram oczy, żadnego zapchlonego sierściucha nie ma w pobliżu.

Mój kac ma zdecydowanie podłoże psychiczne, nie fizyczne. I nie jestem pewien, co dokładnie jest jego przyczyną. Czy to, że omal nie uprawiałem przypadkowego seksu w damskiej toalecie, czego zdecydowanie nie pochwalałaby Marysia, czy to, że „omal" stanowi tu słowo kluczowe. Pomimo usilnych starań dziewczyny, nie stanąłem na wysokości zadania. Dosłownie. Lena powinna mnie podniecać. Podnieciłaby każdego zdrowego faceta, ale nie mnie. Nie potrafiłem wyłączyć myśli, poddać się chwili, zrobić to, na co miałem ochotę. Tymczasem mój chory mózg wysyłał do reszty ciała sprzeczne sygnały. W końcu Lena zdenerwowała się i wyszła z kabiny, sugerując mi, że powinienem się iść leczyć.

Może miała rację?

Jeśli przeżyłem ostatnio jakiś udany seks, to musiał się on mi przydarzyć po pijaku. Ponieważ wszystkie trzy stosunki, które próbowałem odbyć na trzeźwo, łącznie z wczorajszym, skończyły się fiaskiem, a raczej odpadałem w przedbiegach.

Zaczynam się bać, że już nigdy nie będę uprawiał seksu z żadną kobietą. Żadną, która nie jest Marysią.

Aż trudno uwierzyć, że ta niepozorna dziewczyna do tego stopnia zawładnęła moim sercem i ciałem. Przez prawie cztery lata liceum, była dla mnie jedynie kumpelą, raczej cichą i potulną, nie bardzo pasującą do naszego towarzystwa, ale my nigdy nikogo nie wykluczaliśmy. Była sympatyczna, momentami całkiem zabawna, ale nawet bym na niej oka nie zawiesił. Po tym, jak Peter niemalże zmusił nas wszystkich do pójścia na studniówkę, ja i Marysia postanowiliśmy dla kawału pojawić się tam razem, jako para. Żadne z nas nie miało ochoty szukać sobie partnera na siłę.

Jednak kiedy przyjechałem po Marysię, a ona wystrojona otworzyła mi drzwi mieszkania, zaniemówiłem. Dla pewności musiałem jeszcze raz sprawdzić, czy zapukałem pod właściwy numer. Czerwona, obcisła sukienka, szkła kontaktowe zamiast okularów i makijaż podkreślający jej wielkie oczy oraz pełne usta, to wszystko sprawiło, że natychmiast się zakochałem. Pewnie większość ludzi, zwłaszcza kobiet, stwierdziłoby, że jestem cholernie płytkim facetem. Wtedy byłem taki na pewno i miałem ochotę walnąć się w łeb, że wcześniej nie dostrzegłem piękna, jakie Marysia miała w sobie. Latałem za nią jak durny szczeniak, zanim ona wreszcie zgodziła się ze mną spotykać. Zachowywałem się dokładnie tak samo jak wcześniej Peter wzdychający do Joasi, chociaż zawsze miałem z niego niezły ubaw.

Teraz wiem, że byłem szczęściarzem, mając u boku Marysię. Niestety to przeszłość, a mi, jak widać, nie jest pisane bycie szczęśliwym.

Budzik dzwoni drugi raz. Zwlekam się z łóżka, odnajduję telefon na podłodze i naciskam czerwony przycisk z napisem „odwołaj". Wyświetlacz pokazuje godzinę siódmą piętnaście, a ja jęczę pod nosem, bo czeka mnie ciężki dzień. Muszę stawić czoła tej tlenionej idiotce. Najchętniej udałbym się do osiedlowego sklepu, kupił butelkę Jacka Danielsa i zaszył się z nim przed komputerem.

Wróć. Co ja gadam...?

Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów.

Powolnym krokiem udaję się w stronę łazienki, gdy na podłodze napotykam wyrzyganą kulę kocich kłaków. Krzywię się na ich widok.

– Jeszcze nie zdechłeś, ty cholerny sierściuchu?! – wykrzykuję, a mój głos roznosi się po pustym mieszkaniu.

***

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz