Rozdział 5

776 85 115
                                    

Dokładnie dwie minuty po szesnastej wsiadam do windy i naciskam guzik z napisem minus jeden, dzięki czemu powinienem zjechać na parking. Jednak zamiast tego, winda podjeżdża piętro wyżej i gdy drzwi się rozsuwają, widzę ją. Nasze spojrzenia spotykają się ze sobą jedynie na ułamek sekundy, po czym oboje mierzymy się nawzajem wzrokiem.

Laura ma na sobie coś dziwacznego. Nie wiem, jak to określić. Joasia pewnie by wiedziała. Wygląda to jak bluzka i spodnie jednakowego, ciemnozielonego koloru, które są ze sobą połączone w jedną całość. Wygląda trochę jak kombinezon, który noszą mechanicy samochodowi. Kombinezon – tak, chyba tak to się nazywa. Jedynie złota klamra materiałowego paska odznacza się na tle zieleni. Choć strój ma tylko niewielki dekolt i zakrywa większość ciała dziewczyny, to i tak wygląda w tym mega seksownie. Nogi Laury wydają się jeszcze dłuższe niż zwykle, zwłaszcza że na stopach ma buty na sporym obcasie.

Drako, stary, puknij się w łeb.

W jednej ręce trzyma niewielką torebkę i skórzaną teczkę na dokumenty, na drugiej ma przewieszony płaszcz. Blondynka spogląda na złoty zegarek na bransoletce. W tym momencie drzwi windy zaczynają się znów zamykać, więc przytrzymuję je dłonią.

– Jesteś spóźniony... – mówi.

– Nieprawda. Byłem na parkingu, ale ciebie tam nie było – kłamię. – To ty nie jesteś punktualna.

Dziewczyna mruży oczy i wchodzi do środka. Stoimy naprzeciwko siebie, gdy winda rusza wreszcie na dół. Laura znów przygląda się uważnie mojemu ubraniu. Odczytując jej myśli, rozchylam poły marynarki i sam spoglądam na swój nieco odstający brzuch.

– O co ci chodzi? Założyłem białą koszulę i nawet spodnie od marynarki. Koszulę sam sobie wyprasowałem, w końcu jestem już dużym chłopcem – dodaję z ironią.

– A gdzie masz krawat? – pyta z kwaśną miną.

– O nie, do krawatu mnie nie zmusisz, choćby nie wiem co. – Puszczam materiał marynarki i zakładam ręce na piersiach.

Wzrok Laury sunie w dół po moich spodniach i zatrzymuje się na butach.

– A to... co to ma być – duka.

– Co chcesz od moich glanów? Wypastowałem je! – burzę się.

– Jesteś skończonym palantem. – Kręci głową i obraca się do mnie bokiem.

Laura zakłada na siebie jasnobrązowy płaszcz. Robi to z wielką gracją, i nawet nie musi odkładać na podłogę torebki i teczki, a ja wcale nie mam zamiaru pomagać. Jej wierzchnie ubranie też jest jakieś dziwne. Płaszcz nie ma zamka, ani guzików, tylko duże klapy zwisające luźno po dwóch stronach tułowia. Nigdy nie zrozumiem kobiet.

Blond włosy Laury są tak długie, że kiedy je poprawia, żeby wyciągnąć spod brązowego materiału, ich końcówki uderzają lekko w moją klatkę piersiową. Ten gest ma w sobie coś dziwnego. Coś, co sprawia, że mam ochotę zanurzyć dłoń w tych jasnych włosach.

Do tego ten niezwykły, różany zapach.

Biorę głęboki wdech. Opanuj się, Drako! To przecież Laura!

Drzwi windy nareszcie się otwierają i chłodne powietrze podziemnego garażu sprawia, że nieco trzeźwieję.

Stukot obcasów Laury roznosi się echem po parkingu.

– To gdzie twoje auto? – pyta.

Marszczę brwi. Właściwie to nie uzgadnialiśmy, czyim autem jedziemy. Dobrze, że umyłem je jakieś trzy dni temu.

– Czarna perła stoi tam. – Ruchem dłoni wskazuję miejsce, gdzie za jedną z kolumn ukryłem swojego fiata pandę. Jego czarny lakier lśni w świetle lamp. Ruszam w tamtą stronę, ale zatrzymuje mnie głośny śmiech Laury.

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz